[ Pobierz całość w formacie PDF ]

185
nym przyjaznym uścisku. Laurent wziął ją w ramiona i silnie przycisnął do piersi.
Ethel zastanawiała się, czy coś poczuje, czy wróci chociaż cieo wspomnienia ostatniego lata w Le
Poul-du, dotyk szorstkiej wojskowej bluzy, zapach tego mężczyzny, dzwięk jego głosu, odbijający się
echem w jej piersi. Próbowała odnalezd tamten miniony czas, kiedy leżeli na piasku wydmy i mogli
wierzyd, że wszystko będzie łatwe, że tak będzie całe życie.
Laurent był sztywny, zamknięty w sobie, jak zwykle. Kiedy ją zobaczył, o mało nie uścisnął po prostu jej
dłoni i nie zwrócił się do niej per  pani". W czasie nieobecności myślał o niej bez przerwy, myślał o
zapachu jej włosów, o smaku soli na jej ustach, o piasku wpraso-wanym w pory jej skóry. Pisał do niej
wiersze, których nie mógł wysład.
Cisza wzniosła między nimi niewidzialny mur. Laurent poczuł wstyd na myśl, że przez zapomnienie
zostawił zdjęcie Ethel na ścianie swojego pokoju w Southampton, tam, gdzie je przypiął, bo tak robili
wszyscy.
Potem była droga na rowerze, od brzegu rzeki, wzdłuż morza, w niczym nieprzypominająca jazdy
dróżkami Le Pouldu. Chodnik promenady zagradzały zasieki z drutu kolczastego, porzucone budki
wartownicze. Zamiast czekad na miejsce w przepełnionym autobusie, wyruszyli w drogę. Laurent
pedałował z rozstawionymi nogami, Ethel usiadła na ramie jak amazonka, ramieniem obejmując go za
szyję. Małą walizkę przymoco-
186
i i > i i i i i i i i i i l I I I I I I I I / I I / f.
wali z tyłu do wiklinowego kosza na jarzyny. Zabawne to było i powieściowe. Zbyt obciążony stary rower
rzęził i wykonywał nagłe skręty. Zatrzymywali się często, żeby odpocząd na murze oporowym, ze
zwieszonymi nogami, mając przed sobą morze. Po drodze przechodnie przyglądali się parze młodych
ludzi, brytyjskiemu żołnierzowi o rudych włosach i jego młodziutkiej francuskiej narzeczonej w chuście i
sabotach. Klaskali, a Laurent odpowiadał im z powagą, robiąc zwycięskie V Churchilla. Znalazł się nawet
jakiś dziennikarz, żeby im zrobid zdjęcie. Pewnie je sprzedał na pierwszą stronę miejscowego dziennika, a
może - kto wie? - obiegło cały świat.
Ethel się śmiała. Po raz pierwszy, od bardzo dawna, ze śmiechu łzy napływały jej do oczu, ale to było
dobre. Ich serca budziły się, powstawały z zimowego snu. Odnajdywali każdą sekundę minionego czasu,
nawet jeśli nie był to czas niewinności. Przypominali sobie, że byli szczęśliwi.
Laurent raz złożył wizytę paostwu Brun w mieszkaniu na poddaszu. Justine powitała go afektowanym
 oto nasz zbawca", Alexandre chyba go nie poznał. Nie przerwał uporczywego milczenia, ale w chwili
pożegnania ścisnął rękę Laurenta z wyrazem przerażenia w oczach i nie chciał jej puścid. Może rozumiał,
że właśnie traci Ethel na zawsze.
Przed powrotem do Paryża - tym razem autokarem firmy przewozowej Phoceens - Laurent zapytał Ethel:
 Zamieszkasz ze mnÄ… w Kanadzie?" Ethel nie odpo-
187
wiedziała. Nie poprosiła, żeby wyjaśnił, co znaczy  zamieszkasz ze mną". Jako kochanka czy żona? Dał jej
swój ostatni wiersz napisany w przeddzieo wyjazdu z Anglii. Zniszczona, wilgotna kartka, dziwnie
pachnąca potem i zmęczeniem.
Zapisana ołówkiem i niewyrazna. Ethel przeczytała:
Codziennie myślę o tobie bez powodu 0 twoich oczach, twoim głosie 0 tym, że nigdy nie kooczysz zdania
0 zapachu twojej twarzy Twoich mokrych włosach 0 morskim przypływie, który nas ogarniał, gdy
leżeliśmy w piasku Igłach, które wyjmowałem z twoich stóp, gdy
chodziliśmy po wydmach W każdej chwili byłaś ze mną w banale baraków
Southampton
Portsmouth Penzance
A jutro dotknÄ™ francuskiej ziemi DotknÄ™ ciebie
Pożegnanie
z Francją, z przeszłością. Pożegnanie z Paryżem.
Przed wyjazdem do Toronto Ethel chodziła po mieście, które znała lepiej niż ktokolwiek w świecie i które
kochała i nienawidziła nade wszystko w świecie. Oddychała ciepłym powiewem znad Sekwany, patrzyła,
jak światło migocze w liściach kasztanowców. W powietrzu drżała jakaś lekkośd, kopuły i wieże zdawały
się unosid nad dachami domów. Mijała rozmaitych ludzi, gromady roześmianych dziewcząt, figlarnych i
pospolitych, chłopców, którzy jej się przyglądali mimo starego brązowego palta, w którym się ukryła. Na
skrzyżowaniach, w bramach, w kawiarnianych ogródkach panowie dyskutowali, paląc papierosy,
omawiali ostatnie wiadomości i wyniki wyścigów, tak gorączkowo, jakby od tego zależała ich przyszłośd.
Miała wrażenie, że spaceruje po jakiejś nieznanej stolicy.
Za to na rue du Cotentin nic się nie zmieniło. Mieszkanie i pracownię wynajął bank. Wiele osób
wzbogaciło się, okazyjnie kupując dobra pozostawione przez uciekających kolaborantów. Co z
Cheminem? Co z Ta-
189
łonem? Ethel była pewna, że dali sobie radę. Nawet pewnie udało im się wszystkich przekonad, że
bardzo dobrze zarzÄ…dzali majÄ…tkami odebranymi %7Å‚ydom. PracowniÄ™ panny Decoux zajÄ…Å‚ agent
ubezpieczeniowy. Ethel pomyślała o zwierzętach. Nie mogły przeżyd. Zapewne skooczyły w garnku, jak
większośd paryskich kotów. Kiedy tak szła wzdłuż murów swojej dzielnicy, w stronę liceum przy rue
Marguerin, miała wrażenie, że zjawy wślizgują się między przechodniów, ocierają się o nią, uważnie
śledzą zza firanek domów. Na rue de l'Armorique dom pod numerami 32 i 34, który pochłonął przyszłośd
rodziny Brun, został wreszcie ukooczony. Wysoki budynek, z lewej strony przylegający do sąsiada, pięd
pięter z lichego kamienia podobnego do betonu, kwadratowe okna, brzydki, ślepy mur, dziwnie wąski,
jakby w okresie nędzy budowla jadła ziemię. Po prawej stronie całkowicie zaniedbany domek Co-narda,
zagorzałego wroga Domu Koloru Malwy. Zapewne w niedługim czasie on też zostanie zburzony, a na
jego miejscu stanie blok. Ethel nie zatrzymała się. Nie przeczytała nazwisk mieszkaoców na skrzynkach
pocztowych. Czuła gorzką satysfakcję, przecież to ona zabroniła architektowi przyozdobid ten gmach,
odrzuciła wszystko, liście akantu, kariatydy, mozaiki i maszkarony. Pozostała tylko nazwa wypisana na
nad-prożu wejściowej bramy, pretensjonalna i złowroga:  Te-baida".
Natomiast w pewien deszczowy dzieo, przed odjazdem, poprosiła Laurenta, żeby jej towarzyszył na
cmen-
190
r
tarz Montparnasse, w poszukiwaniu grobu stryjecznego dziadka.
Pracownik cmentarza przekartkował rejestr wieczystych użytkowników i wskazał miejsce:  Znajdziecie
paostwo z łatwością, to tuż obok archanioła Gabriela". Rzeczywiście bez trudu odnalezli płytę z szarego
marmuru, prostą i gładką, z wyrytymi nazwiskami, niektórymi jeszcze czytelnymi, innymi prawie
zatartymi. Samuelowi Solimanowi towarzyszyły dwie daty: 8 X 1851 -10 VII 1934. Nic prócz nazwiska i
pozostawionej po sobie legendy.
Została jej po panu Solimanie tylko jedna fotografia, przedstawiająca starca w niemodnym płaszczu, w
miękkim kapeluszu na głowie, z wąsami i faworytami. Obok niego mała grzeczna dziewczynka z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •