[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziesz?
- Czego bym nie dał, aby... - Pohamował się w porę i dodał
szybko: - Muszę płynąć do Londynu. Moja narzeczona pragnie
zobaczyć króla.
- Zamierzasz się ożenić?
- Nie. Obawiam się, że śliczna panienka zginie w wypadku,
zanim staniemy przed ołtarzem. Ale była mi potrzebna. Miałem
do załatwienia... kilka spraw w miejscowości, gdzie mieszka.
Stanowiła dla mnie świetną przykrywkę.
- Rozumiem. WykorzystaÅ‚eÅ› jÄ…. - Sledge wypiÅ‚ piwo i stuk­
nÄ…Å‚ opróżnionym kuflem o stół, na znak, że chce dolewki. SÅ‚u­
żąca podeszła pospiesznie z pełnym pucharem. Przy okazji
spojrzała na jego towarzysza.
Silas zatrzymaÅ‚ dÅ‚użej wzrok na peÅ‚nych piersiach dziewczy­
ny, wyzierajÄ…cych zza dekoltu zgrzebnej sukienki.
- Mam jeszcze trochę czasu, mogę sobie pozwolić na drugie
piwo. - Wyciągnął przed siebie rękę z kuflem, zastrzegając: -
Ale masz mi je przynieść do alkowy.
Sledge odchyliÅ‚ do tyÅ‚u gÅ‚owÄ™ i rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ gÅ‚oÅ›no, gdy Si­
las schwycił dziewczynę za nadgarstek i wyprowadził z izby.
NastÄ™pnie wypiÅ‚ trunek, zastanawiajÄ…c siÄ™ usilnie, jak spożytko­
wać pieniądze, w których posiadanie dopiero co wszedł.
Riordan otworzył oczy i skrzywił się z bólu. W głowie mu
huczało, a zranione ramię pulsowało boleśnie. Po drugiej stronie
izby Ambrozja i jej siostry, skupione wokół Newtona, przyci­
szonymi głosami dyskutowały o czymś zawzięcie.
Pomimo bólu spróbował usiąść. Przez chwilę miał wrażenie,
że podłoga się pod nim zapada, ale kiedy nieprzyjemne uczucie
minęło, podniósł się na nogi.
- Riordanie, nie męcz się. - Ambrozja podbiegła do niego
i schwyciła za ramię, ponieważ potknął się, usiłując zrobić krok
do przodu.
- Jak długo byłem nieprzytomny?
- Ponad dwie godziny.
Spojrzał na starsze panie i Lamberta seniora drzemiących na
siennikach.
- A oni ile czasu już tak śpią?
- Mniej więcej tyle samo co ty.
W tym momencie ci, o których rozmawiali, poruszyli się
i powoli otworzyli oczy.
- Dziadziusiu! Pani Coffey! Winnie! - DziewczÄ™ta pochyli­
ły się nad nimi troskliwie. - Czy nic wam się nie stało?
- Byłem bardzo zmęczony. Walka mnie wyczerpała. - Geoffrey
Lambert pochwycił ręce wnuczki. - Czy ludzie Sledge'a już tu byli?
Ambrozja pokręciła głową przecząco.
- Słyszymy ich głosy na dole, w tawernie. Sądząc po tym,
jak się śmieją, muszą już być dobrze podpici.
Riordan wymieniÅ‚ zaniepokojone spojrzenie z resztÄ… ro­
dziny.
- Tego wÅ‚aÅ›nie siÄ™ obawiaÅ‚em. Kiedy siÄ™ upijÄ…, stanÄ… siÄ™ je­
szcze bardziej agresywni i brutalni.
- Niekoniecznie. - Ambrozja kiwnęła głową w stronę sióstr.
- Właśnie zastanawiałyśmy się, co zrobić, kiedy po nas przyjdą.
- Przede wszystkim musicie się trzymać jak najdalej od
drzwi - ostrzegÅ‚ Riordan. - Twój dziadek, Newton i ja bÄ™dzie­
my pierwszÄ… liniÄ… obrony. BÄ™dÄ… musieli przejść po naszych tru­
pach, żeby was dostać w swoje ręce.
- Nie zdołacie bronić się dłużej niż kilka minut. - Ambrozja
dotknęła ręką jego ramienia przywiązanego bandażem do piersi.
- Pomyśl, Riordanie. Ile czasu możesz im stawiać opór?
- Dopóki mnie nie zabiją.
- Dobrze. Tak samo jak Newton i dziadek. Chcemy, abyÅ›
żył, żebyśmy wszyscy żyli. Proponuję wypróbować najpierw
nasz plan.
- Macie jakiś pomysł?
Skinęła głową.
- Czasami najlepiej działać przez zaskoczenie. Myślę, że...
- Uniosła głowę, słysząc ciężkie kroki. - Nie mamy czasu do
stracenia. ProszÄ™, dziadku, Riordanie, pani Coffey i Winnie.
Kładzcie się na posłania i udawajcie nieżywych. Newton ukryje
siÄ™ pod siennikiem.
Kiedy Riordan zaprotestował, zaczęła go prosić.
- Riordanie, błagam, zaufaj mi.
- Newtonie? - SpojrzaÅ‚ na starego żeglarza, który staÅ‚ z mi­
ną równie niezdecydowaną, jak on.
Newton wzruszył ramionami.
- Nie mam w tej chwili lepszego planu niż ten, kapitanie.
- Ja też nie - oznajmiÅ‚ zmÄ™czonym gÅ‚osem Geoffrey Lam­
bert.
- Wierzę w swoje dziewczęta - odezwała się z godnością
panna Mellon. - Bądz co bądz, to ja uczyłam je myśleć.
- Bardzo dobrze. - Starsi pokładli się na siennikach. Rior-
dan swoim ciałem zasłaniał Newtona, ale zamknął tylko jedno
oko. Drugie zostawił otwarte. Na wszelki wypadek.
Ambrozja wraz z siostrami pilnie nasłuchiwała kroków na
schodach. Ktoś zatrzymał się przed ich drzwiami. Dziewczęta
splotły ramiona i stały nieruchomo, gdy odciągano rygiel
i otwierano zamek.
Na progu stanÄ…Å‚ brodaty pirat.
- Nie przyszedÅ‚em po was - oznajmiÅ‚. - PrzyszedÅ‚em po in­
nych. Kapitan Sledge kazaÅ‚ ich zlikwidować, zanim moi kole­
dzy zjawią się po waszą trójkę.
- Za pózno. - Ambrozja wskazaÅ‚a na sienniki. - Rany kapi­
tana Spencera okazały się śmiertelne. A co do reszty, to ich stare
biedne serca nie wytrzymały straszliwych przeżyć.
Pirat nie kryÅ‚ wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci; ominęła go przyjemność mordo­
wania. Widząc to, Ambrozja jeszcze bardziej umocniła się
w swym postanowieniu. Pierwotnie zamierzaÅ‚a go jedynie zra­
nić. Teraz musi go zabić, żeby nie ostrzegł innych.
Zmrużył oczy, rozglądając się dookoła.
- A stary marynarz?
- UciekÅ‚. - Wargi Bethany zadrżaÅ‚y. UdaÅ‚o jej siÄ™ nawet uro­
nić kilka łez. - Wymknął się przez okno i uciekł jak tchórz.
- To niemożliwe. Sledge postawił na dole strażnika.
- Dałyśmy temu tchórzowi trochę złota, aby go przekupił.
- Macie złoto? - Pirat podszedł do nich bliżej.
- Tak. - Darcy potrząsnęła złotymi lokami. - Więcej, niż
nam potrzeba. Czyż nie widziaÅ‚eÅ› skrzyÅ„ ze zÅ‚otem pod pokÅ‚a­
dem naszego statku?
- Tak, ale powiedziano nam, że to nie wasze złoto. To złoto
jest podobno przeznaczone dla króla.
Bethany roześmiała się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •