[ Pobierz całość w formacie PDF ]

teriÄ™.
Dopiero wtedy Anne przypomniała sobie, że wciąż nosi
naszyjnik z wodorostów. Z cichym okrzykiem odstawiÅ‚a kie­
liszek i zdjęła tę ozdobę.
169
- Pewnie myÅ›lisz pan, że jestem niemÄ…dra, majorze -zwró­
ciła się do oficera. - Bawiłam się z dziećmi na plaży.
- Owszem, przemknęło mi przez myÅ›l, że to niekonwen­
cjonalna biżuteria - powiedział Lambert.
- Moja żona jest niekonwencjonalna - powiedział Aidan
z dumÄ….
- I urocza - dodał major. - Nie spodziewałem się, że los
się do ciebie tak uśmiechnie, lordzie Tiebauld. - Uniósł kieliszek
ku Anne w geście toastu.
- Tak - powiedział Aidan, lecz w kącikach jego ust było
widać napięcie.
Zmieszana tym nieoczekiwanym komplementem, Anne
spytała:
- Gzy pan jesteÅ› żonaty, majorze? - UniosÅ‚a kieliszek i wy­
piła duży łyk wina,
- Nie, on czeka na bogatą żonę- odrzekł Aidan. Usiadł
przy stole. Za oknem znów ukazali się żołnierze. Już wracali...
z niczym.
- Nie mam takiego majątku jak ty, Tiebauld - stwierdził
major.
- No, i nie masz tytułu. - Aidan nie umiał się powstrzymać
przed następnym przytykiem. Uśmiechnął się do Anne. -
Major Lambert ma nadziejÄ™ uzyskać nobilitacjÄ™ przez do­
prowadzenie do Londynu hordy szkockich zdrajców. Nawet
gdyby musiał własnoręcznie sfabrykować dowody ich zdrady.
Oficer kurczowo zacisnął dłoń na kieliszku.
- Nie muszę wymyślać jakobitów w Szkocji. Nie sądzę też,
by zdrajcom należało pozwolić na zachowanie tytułów.
Aidan pogroził mu palcem.
- Ech, to są przebrzmiałe decyzje. Nie mamy na nie wpływu.
Poza tym to mój pradziad był zdrajcą, a nie ja, majorze. Nie
mylcie nas, proszÄ™.
170
- Nie pomylę, Tiebauld, jeśli jesteś niewinny.
Aidan wstał i przybrał wyzywającą pozę.
Anne podeszła do niego.
- Za chwilę będzie obiad- powiedziała. - Może lepiej
zmienimy temat.
Na szczęście do sali weszli Norval z Corą, gotowi do podania
posiłku.
- Usiądziemy? - Podeszła do swojego miejsca przy stole.
Major Lambert chciał jej pomóc i odsunąć krzesło, ale Aidan
go uprzedził.
Anne westchnęła. Gdyby przewidziaÅ‚a te pokazy maÅ‚ostkowo­
ści, pozwoliłaby żołnierzom zabrać Aidana skutego łańcuchami.
Póki co musiała jednak dalej odgrywać swoją rolę, ślicznie
trzepotała więc powiekami i wspominała wszystkie bale, na
których kiedykolwiek udało jej się być w Londynie, a przy
okazji wymieniała wszystkich poznanych tam ludzi.
Major Lambert chciwie wsłuchiwał się w każde jej słowo.
Był ambitnym człowiekiem. Dowiedziała się też, że jego
ojciec, prowincjonalny adwokat, nie był w stanie pomóc synowi
w karierze politycznej.
- Ale mam dalekosiężne plany - zapewnił Anne. Mimo
woli zerknÄ…Å‚ na Aidana.
Wreszcie jeden z żołnierzy wszedł do wielkiej sali, by
zameldować, że przeszukiwanie terenu dobiegło końca.
- Znalezliście coś? - spytał major i wstał.
- Nie, sir. Nie ma śladów Deacona Gunna ani żadnej
buntowniczej działalności.
Skoro żołnierze nie poznali Deacona, gdy stał przed nimi,
to trudno się dziwić, że go nie znalezli. Mimo to Anne nie
odważyła się spojrzeć w tej chwili na Aidana.
Major Lambert zwrócił się ku niej, strzelił obcasami i wykonał
ukłon na pruską modłę.
171
- Dziękuję za gościnę i za konwersację, milady. Jesteś pani
o wiele zbyt piękną i zbyt uroczą kobietą, jak dla Tiebaulda.
Roześmiała się.
- Może nawet się z panem zgodzę, majorze. - Odprowadziła
go do drzwi. Aidan został w wielkiej sali. Zdawała sobie
sprawę z tego, że bacznie obserwuje każdy jej ruch.
Major Lambert jeszcze raz głęboko się skłonił i wyszedł.
I Anne, i Aidan czuli jednak, że jeszcze go zobaczą.
Anne stała przy drzwiach, póki nie usłyszała, że żołnierze
się oddalają. Dopiero wtedy ogarnęła ją słabość. Przez chwilę
obawiała się nawet, że zemdleje. Pomógł jej jednak głęboki
oddech. Odwróciła się... i zmartwiała.
Ponura mina Aidana wprawiła ją w popłoch.
- Chodz tu, Anne - zawołał ją z podwyższenia.
Nie chciała podejść, ale nie mogła stchórzyć.
- Jesteś pan nieswój.
Wskazał palcem miejsce na podłodze tuż przed sobą.
- Tutaj.
Anne powlokła się krok za krokiem, czując się jak więzień
mający stanąć przed sędzią. Stanęła przed podwyższeniem.
Aidan zszedł do niej na dół i ujął ją pod brodę.
- Dlaczego, pani, to zrobiłaś?
Wytrzymała jego spojrzenie.
- Chciałam dać Deaconowi szansę ucieczki.
- Dałaś. Uciekł.
- To dobrze.
Gdy zmarszczył czoło, Anne zrozumiała, że Aidan widzi
więcej, niż chciałaby mu pokazać. Ujął ją za rękę i kciukiem
zaczął pieścić przegub.
- Ale nie tylko dlatego, prawda? Przez cały obiad drżałaś.
- Nieprawda! - odparła ogarnięta paniką. - Byłam bardzo
zdenerwowana, ale mam nadzieję, że on tego nie zauważył.
172
- On nie, ale ja tak. - ZamikÅ‚ na chwilÄ™, a potem po­
wiedział: - Nie pozwolę, by stała ci się krzywda. Kiedy
polecam ci coÅ› zrobić, chcÄ™ żebyÅ› mnie sÅ‚uchaÅ‚a. Rozu­
miesz, Anne?
Spojrzała za jego plecy, gdzie przez okno było widać
wzburzone morze. ZadrżaÅ‚a na wspomnienie żoÅ‚nierzy prze­
szukujÄ…cych plażę, na której niedawno taÅ„czyÅ‚a z dziew­
czynkami.
PrzyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… do siebie.
- Czego się lękasz, Anne?
Coś ścisnęło ją za gardło. Słowa niemal sprawiały jej ból.
- Aidan, nie wolno ci igrać z takimi ludzmi jak major
Lambert. On mógł cię dzisiaj stąd zabrać i odesłać pod eskortą
do Londynu. Może nawet skutego. A gdybyś pan umarł po
drodze albo w więzieniu, to trudno. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •