[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się magazynek dwudziestki dwójki albo strzelało ze dwa razy ze strzelby. Czasami robiło się
naprawdę gorąco. A to miejsce było większe i bardziej niebezpieczne niż którekolwiek
gniazdo os i wcale mi się nie spieszyło, żeby w nim namieszać.
Czułam jednak złość. Zatoka Szewca była jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi.
Chociaż w zasadzie nie powinnam tak mówić, bo przecież nigdy nie byłam dalej niż w
Stratton.  Tak, panie i panowie, biorąc pod uwagę moje bogate doświadczenia zgromadzone
w trakcie podróży po całym świecie, po obejrzeniu każdego zakątka globu mogę z ręką na
sercu powiedzieć, że Zatoka Szewca to jeden z siedmiu najbardziej malowniczych cudów
świata .
Mimo to było pięknie. To takie miejsce, gdzie wzgórza spotykają się z morzem,
zapewniając jedno i drugie w najlepszym wydaniu. Teren prowadzący na plażę był dość
dobrze osłonięty, bo aż do drogi otaczającej zatokę ciągnął się gęsty las. Po przejściu przez tę
drogę wystarczyło zrobić sześć kroków i docierało się do piasku: drobnego białego piasku,
który przesiewa się przez palce i łaskocze w stopy. Można było iść dalej i wejść do wody albo
skręcić w prawo lub w lewo i pójść plażą aż do skał. Tak czy siak, człowiek czuł się jak w
raju dzięki tajemniczemu zielonemu lasowi w tle, błękitnemu niebu nad głową i
roztańczonemu niebieskiemu morzu z przodu.
Odnosiło się wrażenie, że w Zatoce Szewca zawsze jest ładna pogoda.
Wiem, że postępuję zachłannie, chcąc tej zatoki tylko dla siebie, ale nawet w czasie
pokoju, kiedy jezdziliśmy do Szewca na kąpiel i piknik, czułam się zawiedziona, gdy
spotykaliśmy tam innych ludzi. Jestem pewna, że oni reagowali podobnie. Dlatego przyjście
tu w czasie wojny i zobaczenie tych wszystkich paskudnych narośli oraz ogromnych,
potwornych statków unoszących się na tych niewinnych wodach jak duże metalowe pijawki,
wzbudziło u mnie złość i smutek. Chciałam coś z tym zrobić, ale nie miałam pojęcia jak.
Przede wszystkim ta forteca wroga wydawała się znacznie wykraczać poza nasze możliwości.
Statki, mola, a nawet budynki z prefabrykatów sprawiały wrażenie solidnych i trwałych, a my
kim byliśmy? Zgrają zwyczajnych dzieciaków, zgrają amatorów.
- Jak na razie mam tylko jeden pomysł - powiedział nieoczekiwanie Homer.
Byłam pod wielkim wrażeniem. Podczas gdy ja siedziałam i snułam czarne,
przygnębiające myśli, Homer już analizował różne możliwości.
- Jaki?
- Las jest tak blisko tych budynków, że moglibyśmy wzniecić pożar, żeby odwrócić
ich uwagę. Będą musieli skupić wszystkie siły na gaszeniu go, bo jeśli wiatr powieje w
odpowiednim kierunku, ogień błyskawicznie dotrze do stóp wzgórza i na dole też wybuchnie
pożar.
- Niezły pomysł - zamyśliła się Robyn. - Możliwe, że pożar będzie czymś więcej niż
tylko elementem odwracającym ich uwagę. Mógłby odwalić za nas większość roboty. Z
łatwością zmiótłby te budynki. Gdy przejdzie przez drogę, nic go nie powstrzyma.
- Chyba że przy okazji sami spłoniemy - dodała nerwowo Fi.
- Co konkretnie chcemy zniszczyć? - zapytałam. - Bo chyba nie damy rady
zaatakować tych statków, prawda?
- Nie tych, które stoją na kotwicy - powiedział Lee. - Ale te przy nabrzeżu być może
tak.
- To tankowiec, Ellie - zauważył Homer. - A ty jesteś specjalistką od benzyny,
prawda?
- Mhmm, uwielbiam takie zadania. Pokaż mi tylko, dokąd iść, i daj pudełko zapałek.
Mimo tych słów poczułam nieprzyjemne łaskotanie w żołądku. Jakoś nie potrafiłam
żartować o tym, co zrobiliśmy.
Siedzieliśmy i patrzyliśmy. Pomysł z pożarem lasu był fajny, ale nie widziałam innych
możliwości. Ogień nie zaszkodziłby statkom, chyba że dopisałoby nam szczęście i kilka iskier
wylądowałoby na tankowcu. Pożar mógł się sprawdzić jako element odwracający uwagę, ale
istniało spore ryzyko, że jednak nie zda egzaminu. Poza tym musieliśmy opracować jakąś
drogę ucieczki. To było najważniejsze i prawdopodobnie najtrudniejsze.
- Czy Jock uczył was o bombach podwodnych? - zwrócił się Homer do Kevina. - Na
przykład o ładunkach głębinowych?
- Nie. Hej, to nie był kurs uniwersytecki, tylko kilka szybkich lekcji.
Usłyszałam warkot i podniosłam głowę. Ze wzgórza zjeżdżał konwój. Z przodu
jechały dwie zielone ciężarówki wojskowe, ale za nimi ciągnęła się zbieranina samochodów
do przeprowadzek, wywrotek, ciężarówek z naczepą i cystern. Wiele z nich miało
wymalowane nazwy miejscowych firm, a nawet dużych ogólnokrajowych przedsiębiorstw.
Na końcu jechała trzecia wojskowa ciężarówka.
Z zaciekawieniem obserwowaliśmy procedurę przejeżdżania przez bramę. Pojazdy
zatrzymały się przed nią, a z najbliższej chatki wyszła grupka ośmiu żołnierzy i truchtem
popędziła wzdłuż konwoju. Zaglądali do każdej ciężarówki, w której mogli jechać ukryci
ludzie, ignorując jedynie wywrotki i cysterny. Nie była to zbyt rygorystyczna kontrola, ale
wcale nas to nie pocieszyło, bo i tak nie mieliśmy pojęcia, jak moglibyśmy się dostać do
ciężarówki. %7łołnierze nie musieli uważnie szukać, skoro wiedzieli, że konwój nigdzie się nie
zatrzymywał.
Kiedy zapadł zmierzch, wycofaliśmy się. Wróciliśmy w góry, żeby znalezć jakieś
miejsce na nocleg. Ta pierwsza noc ustaliła harmonogram, którego trzymaliśmy się przez
sześć następnych dni. Dla bezpieczeństwa co noc obozowaliśmy w innym miejscu i zawsze
wystawialiśmy wartownika, ale za dnia węszyliśmy w Zatoce Szewca i omawialiśmy taktykę.
Muszę jednak przyznać, że najważniejszy powód, dla którego zostaliśmy - sekretny powód -
nie miał nic wspólnego z przypuszczeniem ataku na wroga. Zostaliśmy dlatego, że Lee, nie
mówiąc nikomu ani słowa, włamał się do domku letniskowego i przyniósł sprzęt do
wędkowania.
Od razu podłapaliśmy klimat. Mała kolekcja żyłek, haczyków i spławików zapewniła
nam najlepsze chwile od początku inwazji. Jakbyśmy spędzali wakacje na plaży. Ledwie
mogliśmy się doczekać wieczoru, żeby móc wyruszyć na ryby. Zarzucaliśmy wędki u ujścia
rzeki i szybko znalezliśmy miejsce, które było zarówno ładne, jak i niezawodne - a w dodatku
bezpieczne. Ryby praktycznie natychmiast rzucały się na haczyki. Za przynętę służyły nam
robaki, larwy i żuki, które zbieraliśmy w ciągu dnia. Dzięki nim łapaliśmy tołpygi, dorady,
barweny oraz kilka innych gatunków, których nie znaliśmy. Nikt nie łowił tu ryb od wielu
miesięcy, więc szło nam jak po maśle.
Samo wędkowanie było dobrą zabawą, lecz najważniejsze okazało się to, że nagle
znowu mieliśmy mnóstwo jedzenia i przerwaliśmy monotonię, która tak długo nam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •