[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sytetów, sprawił, że doświadczył uczucia oczyszczenia. %7ładen robot w historii nie do-
stąpił takiego zaszczytu.
Ale pięćdziesiąty stopień naukowy? Setny? Nie miały już dla niego żadnego znacze-
nia; więcej mówiły o dawcy niż adresacie. Andrew dawno już udowodnił, że zwiększył
swoją inteligencję i kreatywność, a teraz chciał jedynie w spokoju kontynuować swoją
pracę, bez konieczności podejmowania długich podróży i wysłuchiwania przemówień
ku jego czci. Odczuwał przesyt zaszczytami i sławą.
Andrew wiedział, że nuda i irytacja są bardzo ludzkimi cechami. Doszedł do wnio-
sku, iż zaczął ich doświadczać jakieś dwadzieścia lub trzydzieści lat temu. Poprzednio
143
 tak dawno, jak sięgał pamięcią  był wolny od takich doznań, choć od początku był
w nim jakiś cień zniecierpliwienia, do którego nie przyznawał się przez długi czas. Po-
dejrzewał, że irytacja jest bocznym efektem ciągłych usprawnień, lecz to go nie wpra-
wiało w zakłopotanie ani nie przerażało.
Gdy nadeszła sto pięćdziesiąta rocznica jego konstrukcji, a ludzie z Amerykańskich
Robotów przysłali zawiadomienie, że chcieliby uczcić ten fakt okolicznościowym obia-
dem, Andrew kazał swemu sekretarzowi odrzucić zaproszenie.
 Powiedz im  rzekł z cieniem zniecierpliwienia w głosie  że jestem wzruszo-
ny i tak dalej, i tak dalej, ale jestem bardzo zajęty pewnym bardzo skomplikowanym
projektem i tak dalej, i tak dalej, i że wolałbym nie robić takiego zamieszania wokół tej
rocznicy, ale dziękuję bardzo i rozumiem ogromne znaczenie tego gestu i tak dalej, i tak
dalej...
Zwykle taki list wystarczał i dawano mu spokój, ale nie tym razem.
 Słuchaj, Andrew.  Z ekranu wideofonu patrzył nań Alvin Magdescu.  Nie mo-
żesz tego zrobić.
 Czego?
 Wykpić się od uroczystego obiadu w korporacji.
 Ale ja go nie chcÄ™, Alvin.
 Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak musisz przez to przejść. Zajmie ci to tylko chwi-
lę. Posiedzisz z ludzmi, którzy będą cię nudzić opowieściami, jaki to jesteś cudowny.
 Mam tego dosyć. Nie robię nic innego przez ostatnie dwadzieścia lat.
 No, jeszcze trochę. Nie chcesz mnie chyba obrazić, Andrew?
 Ciebie? A co ty masz z tym wspólnego?
Magdescu miał teraz dziewięćdziesiąt cztery lata i od sześciu lat był na emeryturze.
 Ponieważ jestem jednym z inicjatorów tego obiadu  powiedział kwaśno Magde-
scu.  Chciałem w ten sposób zamanifestować moje uczucie w stosunku do ciebie, ty
chodząca kupo złomu, i podziękować ci za te wszystkie cudowne części zamienne, któ-
re zamieniły mnie w taką samą kupę złomu i pozwoliły tak długo żyć. Miałem być mi-
strzem ceremonii, głównym mówcą. Ale nie: ty nie możesz się nudzić i przez to wyjdę
na idiotę. Najdoskonalsze dzieło Amerykańskich Robotów i Mechanicznych Ludzi, ja-
kie chodzi po tej ziemi, nie może poświęcić jednego wieczoru i sprawić odrobinę przy-
jemności swemu staremu przyjacielowi. Odrobinę przyjemności, Andrew...
Magdescu zamilkł. Z ekranu wideofonu patrzyła na Andrew z wyrzutem pomarsz-
czona twarz.
 Cóż, zatem...  powiedział speszony Andrew.
I tak zgodził się w końcu, by wziąć udział w uroczystym obiedzie na swoją cześć.
Przyleciał po niego luksusowy pojazd powietrzny i zabrał do siedziby korporacji.
W uroczystości, która odbyła się w wielkim, obitym drewnem hallu, wzięło udział oko-
144
ło trzystu gości. Wszyscy wystąpili w staroświeckich i niewygodnych ubraniach, które
były ciągle uważane za odpowiednie na taką formalną okazję.
A była to naprawdę wielka okazja. Pojawiło się tam sześciu członków Legislatury Re-
gionalnej, przewodniczący Sądu Zwiatowego, pięciu laureatów nagrody Nobla i oczy-
wiście wielu Robertsonów, Smythe ów i Smythe-Robertsonów oraz innych dygnitarzy
tego świata.
 A więc przyjechałeś  powiedział Magdescu.  Wątpiłem w to do końca.
Andrew uderzył wygląd byłego dyrektora naukowego korporacji. Był taki skurczony,
przygięty, kruchy i zmęczony. Lecz w jego oczach płonął wciąż dawny figlarny ognik.
 Wiesz, że nie mógłbym nie zjawić się tutaj  powiedział Andrew.
 Cieszę się, że jesteś. Wyglądasz świetnie.
 Ty też, Alvin.
Magdescu uśmiechnął się smutno.
 Stajesz się coraz bardziej ludzki, prawda? Kłamiesz jak człowiek. I jak łatwo ci to
przyszło, Andrew! Nawet się nie zawahałeś.
 %7ładne prawo nie zabrania okłamywać ludzi, dopóki nie wyrządza im to żadnej
krzywdy. A ja uważam, że naprawdę wyglądasz dobrze, Alvin.
 Jak na swój wiek, oczywiście.
 Tak, jak na swój wiek. Przypuszczam, że powinienem to sam dodać, skoro nale-
gasz, żebym był tak precyzyjny.
Przemówienia, które wygłoszono po obiedzie, były zwykłymi pompatycznymi mo-
wami, wyrażającymi podziw dla dokonań Andrew. Wszyscy mówcy byli tak samo na-
dęci i nudni, nawet ci, którzy zdobyli się na odrobinę mądrości i wdzięku. Ich style róż-
niły się od siebie, ale zawartość była ta sama. Andrew słyszał to już wiele razy.
W każdym przemówieniu czaił się jednak pewien podtekst, który nigdy nie przestał
go niepokoić: protekcjonalna implikacja, że dokonał wspaniałych rzeczy jak na robo-
ta, że to cudowne, iż takie zwykłe mechaniczne urządzenie jak on było zdolne do twór-
czych myśli, które potrafiło przekształcić we wspaniałe dokonania. Może to była praw-
da, a jeśli tak, to bardzo bolesna. I zdawało się, że nie ma przed nią ucieczki.
Magdescu przemawiał ostatni.
Po tak długim wieczorze wyglądał bardzo blado i zle. Andrew Martin, który siedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •