[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cielsko i porozumiewawczo głową wstrząsać zaczęła.
Wśród drzew małego parku w świetnym mundurze, wyprostowany, wysoki, zgrabny,
iskrzący się i błyszczący, szedł krokiem swoim równym, silnym, z lekka srebrem ostrogi
brzęczącym i w pobliżu dwóch kobiet na ławce siedzących znalazł się, rękę ku czołu w ukło-
nie wojskowym podniósł. Ale na Helenę Iwanównę, którą ukłonem tym witał, nie patrzał.
Spod brwi kruczych czarne jego spojrzenie w twarzy Iny utkwione było takim wyrazem, jak-
by ją nim przebić, spalić lub wchłonąć w siebie pragnął.
A ona z oczyma ku niemu podniesionymi, z łuną rumieńca na twarzy uśmiechnęła się.
Uśmiech to był figlarny trochę i rzewny, trochę nieśmiały i zalotny. Jemu zaś na twarz spro-
wadził błyskawicę radości, w której zajaśniała, zadrgała i rozbłysła wzajemnym uśmiechem
koralowych warg. Nie zatrzymał się jednak, kroku nawet nie zwolnił, poszedł dalej i wkrótce
za drzewami zniknÄ…Å‚.
Helena Iwanówna, cała jakaś roześmiana, rozedrgana, szeptała:
 Dlatego nie zatrzymał się i przy nas nie usiadł, że jemu nie wypada. Na takim wysokim
postie (stanowisku) znajduje się, że ostrożnym być musi i na każdy swój krok zważającym.
Ale przeszedł tędy, to tylko dlatego, żeby na was spojrzeć. Jemu tędy droga nigdzie nie pro-
wadzi, tylko słyszał ode mnie, że wy tu o tej porze... Ale czego wy tak pobledliście, gołąbko?
Czego wy taką staliście się bledziutką? Serduszko widać zabiło mocno? Co? powiedzcie
szczerze. Ja nikomu nie powiem... Polki skryte sÄ…, wiem o tym, i dumne, one o lubieniu
swoim niełatwo mówią... ale wy inna niż wszystkie... młodziutka, szczera, taka prosta... po-
wiedzcie, zabiło mocno serduszko? podoba się wam nasz kniaz krasawiec, co? co?
Ina rzeczywiście pobladła tak, jakby krew wszystka do serca jej zbiegła. Z twarzą pochy-
loną i piersią szybko dyszącą odszepnęła:
 Tak. Bardzo!
A Helena Iwanówna, nisko ku niej pochylona, mówić zaczęła, że cóż w tym dziwnego, że
to takie proste, naturalne i nawet śliczne, poetyczne, wzruszające. Oboje młodzi, piękni! On,
choć młody, taką karierę już zrobił, tak wysoko stanął i stanie wyżej jeszcze, bo tu, w mia-
steczku tym i w tym kraju nie zostanie długo, nie! Lada tydzień, lada dzień może otrzymać
wezwanie do stolicy na stanowisko wyższe... A jaki dobry! Dopóty starał się, prosił, pisał,
dopóki i dla męża Heleny Iwanówny miejsca wyższego i znowu u boku swego nie otrzymał. I
oni więc oboje razem z nim do stolicy wyjadą lada dzień, lada tydzień, czego zresztą Helena
Iwanówna bardzo pragnie, bo tu żyć niewesoło. Co za porównanie z życiem w takim Peters-
burgu! Nu, ale jej pora już do domu powracać...
Wstała z ławki.
 Ach! jak mnie trudno rozstawać się z wami! Nu, polubiłaż ja was! Ot, wiecie co?
Chodzcie wy do mnie! Odwiedzicie miÄ™! ZaprowadzÄ™ was do mieszkania swego! Chodzcie,
duszeńko, gołąbko!
Serdecznie, mocno ręce Iny w swoich ściskała, w oczy jej czule patrząc.
Nigdy może niczego Ina nie pragnęła tak gorąco, jak pójść z tą kobietą i słuchać ją mó-
wiącą o jej piękności i... o kniaziu. Jednak wahała się.
 Nie wiem doprawdy... bo gdyby mama dowiedziała się... gdyby znajomi...
Zmiechem znowu wesołym i trochę urągliwym wybuchnęła Helena Iwanówna.
 Matki boicie się! tego, co znajomi o was powiedzą! Głupost', broście (porzućcie) wy te
głupości, Ino Julianówno! U was, Polaków, predrazsudok propast! Jak zaczniecie: A Pan
Bóg? A ojczyzna? A matka i ojciec? A grzech? A k s i o n d z? A ludzie? to człowiek w tym
całe swoje szczęście utopić może! Broście to wszystko! Chodzcie do mnie! Pokażę wam
56
dwie suknie, które mi mąż w siurpryz (niespodzianka) z Petersburga sprowadził. Nikogo te-
raz nie będzie u mnie. We dwie sobie pogadamy. Czekolady filiżankę wypijecie. Chodzcie!
Ina ruchem nagłym, z oczyma nagle roziskrzonymi, ramię na szyję jej zarzuciła i miękki-
mi swymi, kocimi ruchami, cała przytulając się do niej zaszeptała:
 Pani dla mnie jest taka dobra, dobra! Nikt dla mnie tak dobrym nie jest jak pani! U nas
wszyscy czym innym zajęci i ja zawsze sama jedna... sama jedna... marzę... tęsknię... I mnie
nikt nie rozumie... Pani jedna mię zrozumiała... Z panią tak miło, tak wesoło, przyjemnie.
Pójdę! Niech już tam sobie co chce będzie! Pójdę z panią! Chodzmy!
VI
Prawdę mówiła Inie Helena Iwanówna, że lada dzień lub tydzień kniaz na stanowisko
wojskowe inne mianowanym i do stolicy państwa wezwanym miał zostać.
Niewiele dni minęło, odkąd Ina po raz pierwszy nową znajomą swą odwiedziła, gdy po
miasteczku rozbiegła się wieść, że kniaz bardzo wkrótce ma je opuścić, a na urzędzie, przez
niego dotÄ…d sprawianym, zastÄ…pi go ktoÅ› inny.
I wnet nad myślą, wyobraznią, nadziejami i obawami mnóstwa ludzi potężnie zapanował
krótki wyraz: kto?
W momentach głębokich skłóceń, burzliwych zbałwanień uczuć i spraw ludzkich, gdy
spomiędzy nich znika spokojna postać prawa, a z mieczami zapędliwymi w czerwonych rę-
kach zawisają nad nimi gniew i zemsta, wagi niezmiernej nabiera ręka oręż gniewu i zemsty
dzierżąca.
Bywają wówczas ręce więcej albo mniej czerwone; takie, które zabijają, i takie, które tyl-
ko ranią, takie, które wytaczają morza łez i krwi, i takie, spod których wylewają się tylko ich
strumienie.
I bywają również na ziemi takie momenty i miejsca, w których rany srogie miast śmiertel-
nych, strumienie łez i krwi miast ich morza  wydają się szczęściem.
Spomiędzy czerwonych rąk, które teraz nad krajem tym zawisły, ręka kniazia nie była naj-
czerwieńszą. Była ona od wielu innych mniej zaciętą i mściwą.
Może dlatego, że płynęła w niej krew ludu niedawno jeszcze wolnego i wolność swą mi-
łującego albo że kierowało nią serce w stronę radości życia całe przechylone, jej tylko na-
miętnie pożądające, a we wszystkim innym widzące jedynie drogi, które do niej wiodły.
Nie była to już wiosna, lecz był to już prawie schyłek lata. Była to pora, odlotów nadziei,
nalotów klęsk.
Mury gmachu więziennego rozsadzała liczba mieszkańców coraz wzbierająca, więc prze-
lewano ją do budynków innych, licznych, bagnetami zbrojnych straży najeżonych. Deszcz
wyroków spadał na dachy tych budynków i wyprowadzał spod nich ludzi na Sybir, do kator-
gi, na szubienicę. Padał deszcz ten spod rąk sędziów. Tutaj sędzią najwyższym był dotąd
kniaz, a teraz...
Kto? Jaki? Co zmiana przyniesie?
Dla tłumu głów osiwiałych i głów niewieścich, które się tu dokoła więzień zbiegły, była to
zagadka ociekająca krwią. I było to widmo czegoś niewiadomego, na którym serca i wy-
obraznię upatrywały mniej albo więcej gęste plamy krwi. Serca drżały, wyobraznie bujały po
polach grozy.
Pani Teresa miała dotąd nadzieję, że chłopcy w oddanymi jej zostaną. Kniaz był dla niej
uprzejmy, coraz więcej nawet uprzejmy, a przy tym roztargniony, czymś dalekim zajęty.
 Zledztwo jeszcze nie skończone  mówił  bądzcie cierpliwi; gdy śledztwo skończonym
będzie, zobaczymy, co z waszymi małymi gierojami robić...
57
I zaraz o czymś innym bardzo widocznie myśleć zaczynał. Nie przywiązywał do postępku
dzieci tych wagi zbyt wielkiej...
Może sam braci młodszych, małych jeszcze ma  myślała pani Teresa  albo po prostu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •