[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aż po kraniec Zfjata, zwany Skrajem. Odpowiednio wykrzywiając szyję! mógł dostrzec łuk
nieba i z trudem wyodrębnić poszczególne pasma pastelowych odcieni, od czerwonego po
niebieskie ekstremum. Uciął sobie drzemkę, po jakimś czasie obudził się wciąż pogrążony w
myślach i po chwili ponownie zapadł w sen.
Otrzezwiał, kiedy mężczyzni, którzy nieśli go swoim wzlotorem, ścisnęli go mocno i
odciągnęli na bok. Wnętrzności się w nim zakotłowały, a kiedy otworzyły oczy, zobaczył, że
łagodnie stacza się po niebie w kierunku malutkiego, popękanego pranieblana.
- Gdzie jesteśmy? - odruchowo zapytał najpierw po angielsku, a potem językiem Fouków.
- Cicho - ostrzegł go jeden z niosących. - Ktoś się na nas zaczaił.
Odwrócili go w ten sposób, że mógł zobaczyć czarny pojazd w kształcie bumeranga,
unoszący się w odległości około tysiąca metrów od nich. Wyglądał jak mała drzazga
zawieszona w powietrzu.
- Jeszcze nas nie zauważyli. Ukryjemy się i poczekamy, aż&
Nad przednią częścią płaskiego pojazdu zabłysła nagle gwiazdka, a po chwili powietrze
wokół nich zadrżało od pobli
51
skiej eksplozji. Zanim jednak rozległ się huk wybuchu, zdołali przetoczyć się po niebie na
drugÄ… stronÄ™ nieblana.
Kolejny strzał odciął górną część małego nieblana, wzniecając fontannę żwiru, który
rozprysnÄ…Å‚ siÄ™ po otaczajÄ…cej ich przestrzeni.
Foukowie wylądowali na malutkim niebianie i natychmiast znowu wzbili się w górę ku
innemu najbliższemu nieblanowi.
Zanim do niego dolecieli, niebian, z którego się wybili, zatrząsł się pod serią ciągłego ognia
i z ogłuszającym łomotem rozpadł się na kawałki.
Chmura sproszkowanego materiału skalnego zawirowała wokół iskrzącego,
stalowoniebieskiego słupa z jonizowanego powietrza. Jakiś ostro zakończony odłamek wbił
się w czaszkę mężczyzny trzymającego Carla. Jego partner mocno schwycił się
skrępowanego Carla i obaj zatoczyli się, pchani przytłaczającą siłą zniszczenia.
Carl gwałtownie runął w dół, a przyprawiający o zawrót głowy pęd zmącił obraz przed
oczami. Zderzenie z twardym podłożem pozbawiło go przytomności i leżał z twarzą
zwróconą ku górze, wpatrując się w zabójczy statek, który z daleka przypominał czarny
uśmiech zawieszony na tle nieba.
- Wstawaj, durniu! - wściekły głos Allina zdołał przedrzeć się przez ogarniające Carla
otępienie.
Carl usiadł i zorientował się, że pękły krępujące go pasy.
Materiał, którym był owinięty, ześliznął się z jego ciała, a on sam wylądował na niosącym
go mężczyznie. Twarz trupa zamieniła się w siatkę głębokich zmarszczek zaciśniętą wokół
spurpurowiałych ust, szeroko rozwartych w przerazliwym okrzyku.
- Dalej, idioto! - zawołał Allin ponownie. - Chodz tu, zanim znowu wypalą.
Carl wstał roztrzęsiony i aż dech mu zaparło na widok stromego urwiska, nad jakim się
znajdował. Allin machał do niego ręką z innego nieblana znajdującego się po drugiej stronie
przepaści otwierającej się na bezdenną, błyszczącą otchłań pełną płonących pióropuszy
chmur.
Carl zawahał się, lecz Allin zawołał raz jeszcze:
- Po prostu wybij siÄ™, jak potrafisz najmocniej! Wzlotor uniesie ciÄ™ w powietrze.
52
Mięśnie Carla zesztywniały ze strachu. Allin już rozpędzał się, by przeskoczyć ku niemu,
ale w tym samym momencie załoga pojazdu znowu otworzyła ogień. Potworny ryk
wwiercający się w mózg powalił Carla na kolana. Uderzenie było wycelowane prosto w
nieblana o kształcie ostrej iglicy, na którym się znajdował.
Przez zmącone echo wybuchu dobiegały do niego jakieś krzyki. Spojrzał w górę i dostrzegł
pięciu Fouków przeskakujących nad przepaścią w jego stronę. Widok śpieszącej mu na
pomoc grupy momentalnie postawił go na nogi. Kiedy pomachał do nich ręką, statek znów
wypuścił z siebie strugę blasku, a pięciu schwytanych w locie ludzi pękło niczym worki
napełnione krwią.
Allin wydał z siebie ryk i skoczył W przestrzeń. Przeleciał dzielący ich dystans i głową
wyrżnął Carla, strącając ich obu z kamiennej iglicy, która rozprysnęła się niemal w tej samej
chwili od precyzyjnie oddanego strzału.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]