[ Pobierz całość w formacie PDF ]

klasyfikował. Było to jego państwo, kraj, rodzina, dom i kochanie.
W głębi leżała biblioteka i archiwum; zupełnie na końcu zbrojowania.
Książę wszedł i rozejrzał się. Pięć lat ubiegłych nie zapisało się tutaj najmniejszą zmianą.
Stał jeszcze dotąd pod oknem stołek drewniany, na którym on dzieckiem siadał do nauki,
młodzieńcem do gawędki z nauczycielem; stał drugi podobny pod ścianą. Na tym on nie siadywał, ale swój
czasem do niego zbliżał, stały tedy blisko siebie, zupełnie blisko.
Wszystko to objął jednym rzutem oka. Potem chciał się odezwać, przywitać starca, wytłumaczyć to
najście szczególnie, ale nie uczynił nic z tego.
52
Cichutko obszedł uczonego, stołek swój zajął i ze zdziwieniem poczuł, że mu tutaj bardzo dobrze, że
atak minął, że go ta cisza nie męczy, oczy nie zamykają się gwałtem.
Profesor pisał, w pewnych odstępach czasu przewracając kartki. Trwało to może pół godziny.
Nareszcie snać dobiegł rozdziału, odłożył pióro i oczy podniósł na księcia.
Dobrotliwy, dziecinny uśmiech okolił jego milczące wargi.
Leon myślał, że rad go tu widzi i wita tym uśmiechem, ale uczony rzekł spokojnie:
- Skończyłem na dzisiaj.
- Profesor nie zauważył, żem wszedł - ozwał się młodzian z uśmiechem.
- Owszem.
- I nie zdziwił się profesor?
- Zdziwić się! Czemu?
- Mym odwiedzinom o tak niezwykłej porze.
- A cóż to za pora?
- Ano, godzina druga po północy.
- Doprawdy! Nie znam się na zegarkach. Jaka to strata czasu obmyślać i wykonywać taki zawiły
mechanizm i rachunek na takÄ… prostÄ… rzecz!
- Cóż więc profesor pomyślał, widząc mnie wchodzącego?
- Nic nie pomyślałem. Wszedłeś - ano, to pewno wiesz, po co. Jeżeli czegoś ode mnie potrzebujesz,
to powiesz; a nie - to sam załatwisz.
- Profesor, widzę, nie jadł obiadu.
- A prawda! Nie uważałem. Teraz zjem, bom robotę skończył.
Złożył papiery i zamknął do szuflady.
Ułamał kawałek chleba, nalał kubek wody i jadł przeglądając przepisane bruliony.
- Czy prfesor nie może sypiać po nocach?
- Spałbym, gdybym się położył, ale nie mogę się położyć, gdy pracuję.
- Po cóż tyle pracować? Ach, gdybym ja mógł spać! Czy w składach profesora nie ma morfiny?
- Po co pracować? - powtórzył stary nie zważając na dalsze słowa. - Bom wiele czasu stracił.
Człowiek rodzi się na lat kilkadziesiąt najwyżej. Gdybyż to pamiętał od początku! Ale wtedy tyle sił i żądz nosi
w sobie, że mniema się być nieśmiertelnym. Marnuje lata, bo nie wie, jak potem te lata staną mu się wyrzutem
i wstydem. Potem dni rad by przedłużyć, godziny pomnożyć, kradnie czas od snu, od jedzenia. Ale cóż to
znaczy, te dni starości, te godziny uwiądu, wobec tamtych lat i siły i potęgi!... Teraz ja spieszę, spieszę, ale
prędzej od mej myśli i sił starych - spieszy koniec. %7łebyż z tym końcem i robotę skończyć!
Profesor mówił spokojnie, wyzierając w okno, ażali już nie świta.
Książę już po raz drugi nie spytał o morfinę.
53
- Profesor pisze zawsze swą monografię pająków? - rzekł po chwili milczenia.
Uczony skinął głową. Nie chwalił się nigdy swą pracą.
- Może przeszkadzam? - zagadnął Leon.
- Przeszkadzasz? W czymże? - bardzo zdziwiony odparł starzec. - Nie rozrzucasz mi przecie zbiorów.
- Ale profesor spoczÄ…Å‚by zapewne.
- Nie; spałem dużo wczoraj. O świcie wyjdę do lasu.
Spożył chleb i dopił wody z kubka.
- Syt jestem! - mruknÄ…Å‚ z zadowoleniem.
- Profesor nic nie jadł oprócz chleba.
- To był chleb? Uważałeś? Ano, to dobry chleb - odparł obojętnie, widocznie roztargniony.
Usiadł w fotelu i milczał, rozmyślając, co by mógł jeszcze zrobić do świtu.
Leon bolącą głowę ręką podparł i spod brwi patrzał z zazdrością na twarz tę tak dobrotliwą i spokojną.
- Czy dawno profesor nie widział Grzymały? - zagadnął wreszcie z cicha.
- Dawno. Mydłek to był i blagier! Powiada mi: "Jest gatunek ziemnych pająków, czerwony."
Osobliwość, myślę. Obiecał mi znalezć i pokazać, i wyobraz sobie: przysłał pospolitego świerszcza. Zgryzłem
się. Chciałem go zobaczyć i rozmówić się, aż ktoś mi powiedział, że umarł. Nie wiem, czy to uczynił umyślnie,
czy z prawdziwej nieświadomości.
- Grzymała umarł?... Chyba stary?
- Młodszy był ode mnie, ale pił dużo i jadł podobno trzy razy na dzień. To niezdrowo.
- Ja pytam o młodego.
- O młodego? Nic nie mówiłeś! Młody pewnie żyje.
- Profesor nie bywa u nich? Wszak to krewni?
- Zdaje mi się, że coś podobnego. Nie znam się na tym. Czegóż bym tam bywał? Gdyby stary
naprawdę coś wiedział o tym pająku, tobym go odwiedził. Ale to blagier był.
- I Grzymała młody nie odwiedza profesora?
- Widziałem go tutaj. Podobno służył u was. Był i potem raz jeden, ale byłem bardzo zajęty.
Preparowałem okaz do zbiorów. Posiedział niedługo. Coś mi prawił o jakimś małżeństwie. Obchodzili jakieś
wesele.
- Może na swoje zapraszał?
- Nie przypominam sobie.
- A może siostry?
- Gabryni? Naprawdę, nie przyszła mi ona na myśl, a spytałbym. Szkoda by jej było.
Mówiąc to twarz miał rozpromienioną.
- Gabrynia nie blagier. Ona by mi świerszcza za pająka nie przysłała. Zna się na rzeczy, a oczy ma
54
do zazdrości. Miałem z niej pociechę!
Pokiwał w zamyśleniu głową.
- To jednak dziwne, że jej teraz nie widuję. Gdzie ona się podziała? - spytał, ciekawie oczy podnosząc
na księcia.
Leonowi spazm skurczył twarz. - I jej już nie ma w Holszy - odparł głucho.
- Ale nie umarła?
Książę się wzdrygnął.
- Boże broń! - rzekł prędko, czując strach niepojęty.
- No, to dobrze. Mówię ci, szkoda by jej było dla nauki. Ona ma żyłkę do obserwacji. Lubię ją!...
Uśmiechnął się łagodnie. Może wśród pająków i łacińskiej terminologii na chwilę stanęła mu przed
oczyma ta, o której mówili, bo ręką zrobił ruch, jakby coś gładził, i dodał:
- Dobra Gabrynia.
Naprzeciw siedzący poruszył się także, ręką po zmęczonych oczach przesunął wstał i przeszedł po
pokoju parÄ™ razy.
Nie wrócił już na swe miejsce, ale w cieniu na drugim stoliku usiadł, głowę o ścianę opierając.
Nie odezwali się więcej do siebie. Profesor się zamyślił, może zadrzemał na chwilę. Książę nie
wiedział, co się z nim działo, aż do czasu, gdy świt różowy, złoty, uderzył o szyby, a potem o jego twarz.
Wtedy się ocknął i zrozumiał, że zasnął tak, siedząc i marząc.
Profesor już się krzątał po izbie. Zbierał swe siatki, flaszeczki, motyki.
Książę się porwał przerażony.
- Wszak to już ranek, profesorze! - zawołał.
- Czas do lasu! - burknÄ…Å‚ stary.
- Nie dokuczyłem swą obecnością? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •