[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I wtedy właśnie...
- Słuchajcie - zacząłem. - Właśnie przyszedł mi do głowy pewien pomysł...
3.
Walka była krótka, ale bardzo zacięta.
- Rozbrajający brak wyobrazni - mruknął Budzigniew, otrzepując ręce.
- Co nie? - skrzywił się Nietopyr. Miał pecha, do-sięgnął go jeden z ciosów i teraz
rozmasowywał sobie obolałe przedramię.
- Ja tego nigdy nie zrozumiem - rzekła Mała. - Jak tak można? Przecież to trzeba być
naprawdÄ™ debilem...
- Młode to jeszcze - uśmiechnąłem się. - Niedoświadczone.
No bo widzicie... %7ładen z wojowniczych skinów, którzy wyskoczyli znienacka z ciemnego
zaułka, nie mógł mieć więcej niż trzynaście lat. I niż metr sześćdziesiąt wzrostu.
Wyposażeni w Boski Liść, wcale nie ryzykowaliśmy. Roślejsze, bardziej ustabilizowane
ideowo egzemplarze cielęcińskich faszystów omijały nas szerokim łukiem; słusznie
zakładałem, iż na bezpośrednią konfrontację zdecydować się może jedynie niewyrobiony
narybek.
Dzieciaki, które chwilowo przedkładały narodowy socjalizm nad pokemony, z definicji nie
bardzo wiedziały, o co chodzi - a moc działania artefaktu zależała od stopnia
zindoktrynowania.
Czyli na pozerów nie działał.
- W faszystów się bawimy, tak? - Budzigniew trącił butem jednego z siedzących na chodniku
i szlochających skinów.
- Ty, a może za mocno ich stłukliśmy? - zaniepokoił się Nietopyr. %7ładen z młodocianych
skinów nie podnosił się bowiem z chodnika, płakali za to coraz głośniej.
- Nie sądzę - odparłem. - Po prostu bardzo przeżywają porażkę. Pewnie im wmawiano, że
faszyzm jest niepokonany.
- Co z nimi teraz zrobimy? - zapytała Mała.
- Bierzemy jednego - odparłem. - Reszta niech spada do domów, bo jest pózno i różne się
typy kręcą po ulicach.
Odwróciłem się do nich.
- Dobra - przybrałem grozną minę. - Który jest najstarszy?
- Wojtek - młodociany skin z kozakami wskazał swojego kompana, połykając łzy.
- Konfident - syknÄ…Å‚ tamten.
- Idziesz z nami po dobroci, czy mamy zastosować przymus bezpośredni? - uprzejmie zapytał
Budzigniew.
- Nigdzie nie pójdę - warknął Wojtek, patrząc na Budzigniewa spode łba. Zalane łzami oczy
psuły cały efekt.
- Jak tam sobie chcesz. Modrzew, gaz.
- Zaczekajcie - pisnął przerażony Wojtek. - Idę z wami.
- No widzisz - Mała poklepała go po łysej głowie. - Grzeczny chłopak.
 * 
W altance Wojtek ponownie poczuł bojowego ducha.
- Nic wam nie powiem! - krzyknął, gdy przywiązaliśmy go do krzesła.
- Ależ oczywiście - mruknął Budzigniew, krępując mu z tyłu ręce. - Zobacz Modrzew, może
być?
- Chyba tak - odparłem, obejrzawszy węzły. Wyglądały na solidne; zresztą bez przesady,
ciężko było posądzać trzynastoletniego skina o herkulesową siłę.
- Nie zastraszycie mnie! Nic wam nie powiem!
- Jak uważasz - westchnął Budzigniew.
 * 
Cztery godziny pózniej zaczęło świtać. Kleiły nam się oczy i dosłownie chwialiśmy się ze
zmęczenia. Wojtek ciągle siedział przywiązany do krzesła i kategorycznie odmawiał podjęcia
współpracy. Na jego twarzy malował się triumf.
Nie wiem, jakim cudem wytrzymał tak długo. Nałożyliśmy mu słuchawki i puściliśmy z
walkmana muzykę biesiadną, wybierając oczywiście prawdziwe perły, absolutną klasykę
wieśniactwa. Nikt normalny nie byłby w stanie słuchać tego dłużej niż pół godziny.
Wojtek wytrzymał prawie dwie, aż siadły baterie.
Zastosowaliśmy wobec tego szalenie wyrafinowaną torturę, zaczerpniętą z najlepszych
chińskich wzorców. Upuszczaliśmy mu na głowę po kropelce wody, wykorzystując
przemyślną instalację, składającą się z pięciolitrowej butli, węża ogrodowego, lejka,
mechanizmu wymontowanego z zegara z kukułką i taśmy klejącej. Kap... kap... kap... kap... I
tak przez półtorej godziny. Można oszaleć. Sam bym oszalał. A tymczasem nic. Wojtek
pozostawał niewzruszony.
Aaskotanie również nie pomogło. Budzigniew dawał do zrozumienia, że czas porzucić
metody humanitarne.
- Masz rację - zgodziłem się za którymś razem, nie na żarty poirytowany. - Użyjemy broni
biologicznej.
W oczach Wojtka błysnęła pogarda.
- Trujcie mnie czym chcecie - powiedział. - Nic ze mnie nie wyciągniecie.
- Niczym nie będziemy cię truli. Twój organizm cię wykończy, chłopie.
- Zobaczymy.
- Z hormonami nie wygrasz - uśmiechnąłem się złośliwie. - Budzigniew, Nietopyr?
- Się rozumie - podnieśli się z krzeseł i wyszli na zewnątrz.
- Drzwi zamknijcie, bo komarów naleci. W porządku - przysunąłem się bliżej Wojtka,
otwierając zeszyt, w którym miałem zamiar zapisywać jego zeznania. -A może jednak z nami
porozmawiasz?
- Pierdol się - odparł z dumą, delektując się własną nieugiętością.
- Dobra - westchnąłem. - Mała, miejmy to już z głowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl
  •