[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Murdoca Jerna.
Daleko ci do doskonałości Eet nie pozwolił mi spokojnie kontemplować
nowego wizerunku. Jak większość początkujących, starasz się tworzyć bardzo
dziwaczne iluzje. Jednak w tym wypadku miałeś rację. Na tej planecie rzeczywiście roi
się od różnych dziwnych przybyszów.
Odwróciłem się. Mój towarzysz nie był już pukiem. Nie był też Eetem na
mojej koi leżało stworzenie przypominające węża, z wąską głową w kształcie grotu
strzały. Tej formy życia nie znałem nawet z nazwy.
Nie miałem wątpliwości, że Eet zamierza mi towarzyszyć. Było rzeczą jasną,
że nie mogę całkowicie polegać na swoich słabych ludzkich zmysłach, a od wizyty
u Tacktile a zależało bardzo wiele. Dlatego tym razem wolałem zapomnieć o swojej
dumie.
Gad owinął mi się wokół ramienia. Wyglądał jak obrzydliwa, masywna
bransoleta. Lekko podniesiona głowa umożliwiała mu obserwację otoczenia. Obaj
byliśmy gotowi do wyjścia, jednak nie zamierzałem schodzić po trapie.
Zamiast tego poszedłem w głąb statku i przystanąłem przy otwartym luku,
umieszczonym tuż nad statecznikami. Szukając po omacku, odnalazłem na jednym ze
stateczników uchwyty, służące technikom podczas dokonywania przeglądów i napraw.
Po chwili stałem już na ziemi, kryjąc się w cieniu rakiety.
73
Miałem co prawda identyfikator Ryzka, ale liczyłem, że nie będę musiał go
pokazywać. Na szczęście w pobliżu przechodziła grupa urlopowiczów z jakiegoś
dużego, miÄ™dzygwiezdnego statku. WykonaÅ‚em ten sam manewr co na àebie
i przyłączyłem się do gromady. Roboty obserwacyjne nie powinny zwrócić uwagi na to,
że mój wygląd zewnętrzny nie odpowiada opisowi z identyfikatora. Taką przynajmniej
miałem nadzieję, pomykając chyłkiem za turystami. Cała grupa zmierzała w stronę
Zewnętrznego Portu.
Miejsce to w niczym nie przypominało zakazanej dziury, w której znalazłem
Ryzka. Idąc główną ulicą, nie zauważyłem ani śladu jaskrawych, kolorowych neonów.
Szpiczasty dach sklepu Tacktile a widać było już od bramy. Wszystko wskazywało na
to, że właściciel uznał oryginalny kształt budynku za najlepszy drogowskaz, rezygnując
z umieszczenia na murach tabliczek wskazujÄ…cych drogÄ™.
Boczne płaszczyzny dachu zbiegały się pod tak ostrym kątem, że niemal
całkowicie zasłaniały ściany. Drzwi były bardzo wysokie i przez to wydawały się
nadzwyczaj wąskie. Ustąpiły natychmiast pod naciskiem ręki.
Znałem dobrze tego typu lombardy. Po obu stronach pomieszczenia, do którego
wszedłem, znajdowały się lady, między którymi pozostawiono tylko ciasne przejście.
Na ścianach, za kontuarami, wisiały półki zastawione rozmaitymi przedmiotami,
przyniesionymi przez klientów. Każdy przedmiot chroniła cienka mgiełka pola siłowego.
Najwyrazniej interes prowadzony przez Tacktile a kwitł, gdyż w sklepie znajdowało się
aż czterech ekspedientów po dwóch przy każdej ladzie. Jeden z ekspedientów był
potomkiem Terran, drugi wyglądał na Trystianina i chyba liniał, gdyż pióropusz na
jego głowie sprawiał wrażenie mocno wystrzępionego. O stworzeniu stojącym najbliżej
mnie, którego szarą skórę pokrywały liczne brodawki, nie potrafiłem nic powiedzieć.
Natomiast czwarty sprzedawca natychmiast zwrócił moją uwagę, gdyż zdecydowanie
nie pasował do tego miejsca.
W galaktyce istniała pewna stara rasa, plemię istot nadzwyczaj uczonych
i szacownych. Nazywano ich Zakathanami. Pochodzili od jaszczurek i byli historykami,
archeologami, nauczycielami... Nigdy nie słyszałem, żeby któryś z nich zajmował się
handlem. Jednak sprzedawca, niedbale oparty o ścianę i zajęty wpychaniem taśmy do
urządzenia rejestrującego, był bez wątpienia Zakathaninem.
Szaroskóra istota przypatrywała mi się leniwie spod wpółprzymkniętych
powiek. Trystianin sprawiał wrażenie nieobecnego duchem, a Terranin uśmiechnął się
przymilnie i pochylił do przodu.
Witamy, o Czcigodny z rodu Ludzi. Czym możemy ci służyć? zapytał.
Płacimy dobrymi kredytami, od ręki i bez zbędnych targów. Z pewnością będziesz
w pełni usatysfakcjonowany.
Chciałem dobić targu z samym Tacktile em, ale obawiałem się, że dotarcie do
niego nie będzie łatwe. Chyba, że Wyvern miał powiązania z Bractwem. W takim
74
wypadku znajomość ich tajnego kodu, i którą zawdzięczałem ojcu, mogła mi bardzo
pomóc. Jednak to, co zamierzałem zrobić, było jak spacer po linie zawieszonej nad
przepaścią. Jeśli Tacktile prowadził uczciwe przedsiębiorstwo, albo jeśli bardzo zależało
mu na dobrych układach z Patrolem, to zobaczywszy kamienie, natychmiast złożyłby na
mnie donos. Jeśli zaś trzymał z Bractwem, to próbowałby z kolei dowiedzieć się czegoś
o ich pochodzeniu. W obu przypadkach groziła mi denuncjacja, toteż musiałem się
bardzo spieszyć. Mimo to, znałem doskonale wartość swojego towaru i nie zamierzałem
rezygnować z większej części zysku, niż to było konieczne.
Posłałem Terraninowi znaczące spojrzenie. Potem z zakamarków pamięci
wygrzebałem właściwą formułkę, licząc na to, że zadziała, chyba że tymczasem hasło
zostało zmienione.
Na sześć rąk i cztery żołądki Saput! wymamrotałem. Tak się składa, że
faktycznie możecie mi usłużyć.
Sprzedawca nie okazał żadnego zainteresowania. Był albo doskonale wyszkolony,
albo po prostu ostrożny.
Wspomniałeś o bogini Saput, przyjacielu. Czyżbyś odwiedzał ostatnio
Jangour?
Byłem tam i nie mam zamiaru wrócić. Azy bogini to coś, czego człowiek nie
zapomina... nigdy.
Pozornie bezsensowne zdania pochodziły w istocie ze złodziejskiego żargonu,
używanego niegdyś przez członków Bractwa. Oznaczały, że mam naprawdę niezwykłą
zdobycz i zamierzam ją pokazać wyłącznie właścicielowi sklepu. Te słowa tajnego kodu
szczególnie wryły mi się w pamięć, gdyż słyszałem je wielokrotnie, stojąc za identyczną
ladÄ… w lombardzie ojca.
To prawda, Saput nie jest zbyt łaskawa dla przybyszów z innych planet. Tutaj
spotkasz się z życzliwszym przyjęciem, przyjacielu.
Oparł dłoń na ladzie i jednocześnie drugą ręką wyciągnął spod lady talerz
kandyzowanych śliwek. Poczułem się jak klient w sklepie dla dostojników.
Podniosłem śliwkę z talerza i na jej miejsce położyłem najmniejszy z zielonych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]