[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale mocniej. 1 pocałował. Jak pocałował! Oboje zadrżeli.
Pieszczoty koło pralki nie figurowały w romantycznych
planach Jacka, lecz uznał, że spontaniczność leż ma urok.
Posadził Ellin na pralce, którą zdążył włączyć. Po chwili
maszyna zaczęła potrząsać siedzącą. Ellin jęknęła. On też.
Nie odrywając się od upojnych ust, zrobił to, o czym
marzył już pierwszego dnia: wyciągnął szpilki z włosów, które
spłynęły mu na ręce jedwabistym wodospadem. Ellin też
zrobiła to, na co od dawna miała ochotę: wsunęła palce w
potarganą czuprynę. Czuła, że krew zamienia się w lawę.
Oboje rozpalili się i pragnęli tego samego, ale Jack uznał, że
jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment, a przede wszystkim
znajdują się w nieodpowiednim miejscu. Niechętnie oderwał
się od ust Ellin i wtulił twarz w jej włosy.
- Koniec przyjemności - szepnął.
- Szkoda, ale trochę się zagalopowaliśmy. - Ellin zdobyła
się na żartobliwy ton. - Zawrotne tempo, co?
- Tak. Wiesz, chyba przestanę rozwijać młode umysły, a
zacznę naprawiać stare pralki.
Wybuchnęli śmiechem. Nagle Ellin przypomniała sobie,
że niedługo odjedzie na zawsze, więc odsunęła się, poprawiła
bluzkę i podpięła włosy.
- Uprzedzam, że ten incydent niczego nie zmienia.
- Jak to, nie zmienia? - Jack westchnął. - Odtąd będę
inaczej patrzył na pralki.
ROZDZIAA ÓSMY
- Należy mi się wyjaśnienie. - Jack teatralnym gestem
rzucił pomięty egzemplarz Post - Ette". - Co to takiego?
Gdyby miał wystawić Ellin ocenę za zachowanie po
pamiętnym całusie, dałby najwyższy stopień za chłód, a za
nieprzystępność uwagę: wymaga poprawy".
Jako istota z natury wrażliwa i delikatna przez kilka dni
nie pokazywał się i nie odzywał, aby dać Ellin czas na
odzyskanie równowagi. Genetyczne uwarunkowania skłaniały
ją ku rządzeniu sobą i bliznimi, więc zapewne przestraszyła
się, że nie utrzymała gwałtownych uczuć na wodzy.
Chwilowo straciła panowanie nad sobą, a potem pewnie
załamała ręce.
Ale dość tego dobrego.
- O co chodzi? - Z wystudiowaną obojętnością Ellin
oderwała wzrok od monitora i rzuciła okiem na gazetę. - To
jest artykuł wstępny, czyli coś, co pisze redaktor naczelny.
- Tyle wiem, nie musisz mi tłumaczyć jak pastuch krowie.
Ale wyjaśnij, dlaczego ten wstępniak jest nieprzemyślany.
Rano, gdy czytał artykuł, aż zakrztusił się kawą. Nie
chciało mu się wierzyć, że Ellin poparła nieznaną spółkę,
która chciała otworzyć w Waszyngtonie salę do gry
hazardowej.
Nie rozumiał, dlaczego zajęła takie stanowisko, mimo że
podczas posiedzenia radnych słyszała, jak gorąco
argumentował przeciw projektowi. Niezależnie od tego, pod
jakim kątem oceniał artykuł, redaktorskie poparcie sprawiało
wrażenie osobistego pojedynku z Jackiem Maddenem.
- Nie widzę tu ani zdzbła lekkomyślności - gniewnie
odparła Ellin. - Zasięgnęłam języka na własną rękę i
dowiedziałam się, że ta spółka cieszy się dobrą opinią, bo
zatrudnia miejscowych i przekazuje część zysków lokalnej
społeczności. Jak każde nowe przedsięwzięcie to też zwiększy
wpływy z podatków i zasili budżet miasta. Gołym okiem
widać, że Waszyngtonowi przyda się solidny zastrzyk
finansowy.
- Widziałem, że robisz notatki... - Jack niecierpliwie
poprawił okulary. - I naiwnie sądziłem, że uważnie słuchasz
moich wywodów.
On też odrobił pracę domową i zdobył rozeznanie w
spornej kwestii. Przedstawił radnym przekonujące dowody, że
obcy element zwykle powoduje wzrost przestępczości, mnożą
się drobne i większe kradzieże, włamania, napady. Wielu
obywateli podzielało jego poglądy i uważało, że nie opłaca się
skórka za wyprawkę.
Ellin raczyła odwrócić się i spojrzała mu w oczy.
- Pilnie słuchałam tego, co pan Madden mówił, ale tak się
dziwnie składa, że jestem innego zdania. Chyba mam prawo
do własnej opinii?
- Prawo! To mi wyglÄ…da na wykorzystywanie stanowiska
służbowego.
Ellin odwróciła się do niego plecami.
- Chwała ci, Ameryko! - rzekła z ironią. - Kraju, w
którym każdy może myśleć, co chce, choćby nie wiem jak
nieprawomyślnie.
- Po co to robisz? - drążył Jack. - Twierdzisz, że będziesz
tu tylko do końca marca...
- Bo będę. - Niedbale przerzuciła kartki kalendarza. - Już
tylko niecałe sześćdziesiąt dni.
Niewątpliwie miała to być uszczypliwa aluzja do tego, że
czas ucieka, a oni jeszcze nic nie osiągnęli. Jej słowa
podziałały na Jacka jak kopniak.
- Więc po co opowiadasz się za czymś oczywiście złym
dla miasta, które i tak opuścisz?
- Bo moim zdaniem to wcale nie takie oczywiście złe.
Jack miał w zanadrzu kilka argumentów, lecz na razie
wolał ich nie wysuwać. Byłoby to bezcelowe, a nawet
mogłoby zaszkodzić.
- Chyba wcale nie chodzi o bingo.
- A o co, jeśli można wiedzieć?
Jack zerknął na Deanie, która udawała, że nie słucha
gniewnej wymiany zdań.
- Raczej... o... pranie... - rzekł z triumfalną miną. I
pieszczotach na pralce, dodał w duchu.
- Chciałbyś, co?
- Czemu nie? Przyznaj się, że o to ci chodzi. Stosujesz
taktykę dywersyjną, budujesz barykadę i ostrzysz topór
Bennettów. Czy myślisz, że jeśli wyprowadzisz mnie z
równowagi, zapomnę o najważniejszej kwestii?
- Co za arogancja. - Ellin prychnęła pogardliwie. - Nie
jesteś pępkiem świata, nie wszystko wiąże się z tobą.
- Nie wszystko - przyznał pogodnie. - Ale to się wiąże na
pewno.
- Nie, mój panie. - Zamaszyście schowała klawiaturę. -
Chodzi o to, że system moich wartości jest sprzeczny z twoim.
- Co prawda, to prawda.
- Dziękuję.
- Bardzo proszę. - Wzruszył ramionami. - Dobrze, że
sama dostrzegłaś ten drobiazg.
Ellin zamierzyła się na niego zatemperowanym ołówkiem
niby oszczepem.
- To oznacza ważne, podstawowe różnice między nami.
- Doprawdy? - Jack oparł się o biurko i nisko pochylił
głowę. - Możesz zdradzić choćby jedną?
Ellin była wojownicza, umiejętnie odparowywała ciosy,
lecz jego podniecał taki przeciwnik.
- Po pierwsze ja patrzę całościowo, a ty nie. Po drugie ja
wybiegam myślami poza ciasne ramy, a ty nie potrafisz. Po
trzecie ja wiem, że poza twoim małym Waszyngtonem istnieje
wielki świat, a dla ciebie cały mieści się tutaj.
Jack pomyślał, że gdyby nie obecność sekretarki i irytacja,
zastosowałby terapię pocałunkową, aby zamknąć usta Ellin i
ugasić własny ogień. Zamiast tego rzucił kolejną rękawicę.
- Daj mi dowód.
- Co proszę? - syknęła Ellin przez zaciśnięte zęby.
- Słyszałaś, co powiedziałem. Chętnie zrobię następne
pranie. Gdzie i kiedy chcesz. No, co ty na to?
Ellin zerknęła w bok. Deanie miała bardzo zdegustowaną
minę; widocznie nie rozumiała, jak można sprzeczać się o coś
tak prozaicznego. Ellin oparta się o biurko, lekko pochyliła i
wycedziła ściszonym głosem:
- Nie pozwoliłabym ci, nawet gdybyś był ostatnim
człowiekiem na świecie.
- Nie wierzÄ™.
- Mało mnie to obchodzi.
- Oj, obchodzi, i to mocno. Cały problem polega na tym,
że za długo nic nie robiłaś. Moim zdaniem przydałoby ci się
solidne płukanie.
- Umiem sama prać i nikt nie musi mi pomagać. Jack
wyszczerzył zęby, polizał palec i udał, że pisze stopień na
tablicy. Podobało mu się, że Ellin jest taka czupurna. Mniej
pewny siebie mężczyzna walczyłby z nią do upadłego, jednak
on łaskawie pozwolił jej wygrać tę rundę.
- Jak pani woli - rzucił na odchodnym. - Jednak
następnym razem proszę trzymać ręce z dala od mojego pudła
z narzędziami.
Strzał był tak celny, że Ellin zdębiała i na długo
zaniemówiła. Po południu wybrała się do miasta, żeby zebrać
trochę nowin. Wszyscy jakby się umówili i gdziekolwiek się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]