[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wane. Na szosie stwierdzono ślady hamowania. Zabezpieczono również kawałki rozbitego czerwonego
szkła i odpryski lakieru (w kolorze żółtym i czerwonym), których największe skupisko znajdowało się w
odległości 5 metrów przed leżącym kierowcą.
Do meldunku dołączony był szkic sytuacyjny sporządzony przez funkcjonariusza z obsługi radiowozu,
który zjawi! się tam mniej więcej dwadzieścia minut po wypadku. Czas ten ustalono na podstawie telefonu
ze szpitala, w którym znalazł się pokrzywdzony. Zawiózł go tam jadący żukiem w stronę N. niejaki Stani-
sław Przewala. Zeznał on, że w chwili dojeżdżania do miejsca wypadku widział w odległości około 300
400 metrów czerwone światła jadącego w tym samym kierunku samochodu. Po przywiezieniu rannego
chciał natychmiast udać się w dalszą drogę, ale zbiegiem okoliczności w pobliżu Izby Przyjęć znajdował się
akurat funkcjonariusz MO, przebywający w tym szpitalu na leczeniu. Zbliżywszy się do Przewały poczuł od
niego odór alkoholu. Polecił mu wiec pozostać na miejscu, aż do przyjazdu patrolu MO, zatrzymując mu
jednocześnie prawo jazdy. Wychodził bowiem z założenia, że to on sam mógł spowodować wypadek. Po
przyjezdzie radiowozu poddano podejrzanego badaniu za pomocą probierza alkoholowego. Ponieważ próba
wypadła dlań niekorzystnie (zabarwienie, balonika) na miejscu pobrano od Przewały krew na badanie meto-
dą Widmarka. Pózniej okazało się, że zawiera ona 1,4 promille alkoholu. Podejrzany zatrzymany został do
dyspozycji prokuratora.
Podpułkownik Biskupski czytał ten meldunek z ubiegłej doby (jak podobne co rano) bez zbytniego za-
interesowania. Piractwo drogowe, powodowane głównie pijaństwem kierowców, stało się zjawiskiem na
tyle częstym, że spowszedniało również organom ścigania. Ożywił się jednak wyraznie przechodząc do
ostatniego akapitu:  Przeglądając dokumenty znalezione przy denacie stwierdzono na podstawie licencji i
karty rejestracyjnej, że Zbigniew Krupa nie był właścicielem taksówki (tu numer rejestracyjny), numer
boczny 3, lecz należała ona do...
W tym miejscu Szeryf aż gwizdnął sięgając po słuchawkę telefonu wewnętrznego.
* * *
W przeddzień nieszczęsnej kraksy taksówki porucznik Erlich po bezowocnym wertowaniu akt w miej-
scowym Urzędzie Stanu Cywilnego znalazł się w Krakowie w poszukiwaniu rodzicielki Izabeli Dreckiej.
Jadąc do tego najbliższego N. miasta wojewódzkiego nie był w najweselszym nastroju. ..Przecież  myślał
 matka tej salowej mogła wziąć ślub w pierwszym lepszym Pcimiu. Fakt, że Iza tłumaczyła się w szkole
wyjazdem do Krakowa, o ile nie był zmyślony, wcale nie świadczył, że właśnie w tym mieście jej matka
miała zawrzeć powiernic związek małżeński".
Ale w tym wypadku szczęście dopisało porucznikowi. Po parogodzinnym wertowaniu dokumentów
(przy wydatnej pomocy kolegów z Krakowa) w kilku urzędach stanu cywilnego podwawelskiego grodu, w
jednym z nich natrafiono na zapis aktu małżeństwa Marii z. Jakubiaków primo voto Dreckiej z Julianem
Adamskim, z zawodu technikiem elektrykiem. Elektryków Julianów Adamskich nie było na szczęście wielu
w Krakowie, tak że wczesnym popołudniem porucznik Erlich siedział już przy herbacie z matką i ojczymem
poszukiwanej dziewczyny. Herbatę zaś i w miarę przychylne przyjęcie państwa Adamskich uzyskał po za-
pewnieniu, że chodzi o pewne ustalenia w dochodzeniu w jednej sprawie i że Iza o nic, jak dotąd, nie jest
podejrzana i potrzebne jest tylko jej zeznanie.
Julian Adamski, człowiek starszy, spokojny i zrównoważony, zrobił na poruczniku dobre wrażenie.
Jego żona zresztą też, z tym. że widać było znaczną różnicę temperamentów małżonków. Adamska była
roztrzęsiona, co Erlich przypisywał głównie jej podenerwowaniu o losy córki, skoro interesuje się nią mili-
cja.
 Tak  mówiła pani Maria.  Iza najpierw mieszkała z nami. Do piętnastego roku życia. Potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sliwowica.opx.pl