[ Pobierz całość w formacie PDF ]
młody brunet z marginesu - dodał melancholijnie porucznik Wilczewski na
zakończenie relacji. Porucznik Gumowski pokiwał głową, machnął ręką, westchnął i
oddalił się do swoich zajęć. Nazajutrz po odzyskaniu przez Maciusia utraconych
dóbr zadzwoniła Baśka z informacją, że w sklepie na Zwierczewskiego sprzedają
szklanki w karciane wzory i ona też chce kupić. Zabrałam ją po drodze, szklanki
kupiłyśmy, po czym, wracając, wstąpiłam do pralni na Wilczej po sweter, który
leżał tam już od miesiąca, bo wciąż zapominałam go odebrać. Samochód
zaparkowałam po lewej stronie jezdni, Baśka zaczekała w środku, do pralni
weszłam sama. Kiedy ze swetrem pod pachą zbliżałam się już do drzwiczek, ktoś
mnie nagle zatrzymał z tym. - Bonjour madame! - usłyszałam radosny głos,
odwróciłam się i ujrzałam Felusia. Feluś był obcokrajowcem nie znanej mi
narodowości i obywatelstwa. Nazywał się Lothar Warden, poznałam go przypadkiem
przed laty w towarzystwie Gawła i stałam się dla niego kością zgryzoty na całe
życie. Feluś mianowicie wziął mnie w pierwszej chwili za damę lekkiej konduity i
po wyjaśnieniu pomyłki o mało nie oszalał ze zdenerwowania. Pluł na Gawła, który
dopuścił do błędu, przepraszał mnie w sześciu językach, wyleciał z samochodu i
kupił kwiaty, prawie padał na kolana i na twarz, Gaweł zaś dostał
niepohamowanego ataku wesołości, popłakał się ze śmiechu, chichotał i kwiczał
tak, że się ludzie oglądali. To Gaweł właśnie z niewiadomych powodów ochrzcił go
Felusiem. Od tamtego czasu Feluś uważał za swój obowiązek dzwonić do mnie za
każdym pobytem w Polsce, ogniście przepraszając i wygłaszając rozmaite wyrazy
szacunku, jeśli zaś nie mógł się dodzwonić, wszystko przekazywał przez Gawła.
Gaweł oczywiście powtarzał mi to po swojemu. - Hi, hi! - mówił. - Ten kretyn
znowu tobÄ… czka!
Razem wziąwszy, widziałam Felusia nie więcej niż trzy razy w życiu. Teraz
ujrzałam czwarty. Niewymownie uszczęśliwiony spotkaniem, pięknym, potrójnym,
francusko-niemiecko-polskim językiem oznajmił, że tym razem nie zdążył do mnie
zadzwonić, jest zatem zachwycony, że mnie widzi. Przyjechał na bardzo krótko,
ledwie parę godzin, nie mógł się bowiem inaczej skontaktować z monsieur
Rakiewiczem, który ostatnio ma jakieś tajemnicze trudności z wyjazdem z Polski.
Mogłam mu powiedzieć, co to za trudności i skąd się biorą, ale mi się nie
chciało. Feluś zakomunikował dalej, że z monsieur Rakiewiczem musi się widywać,
bo mają wspólne interesy i bezpośrednie porozumienie niekiedy jest niezbędne.
Teraz, kiedy monsieur Rakiewicz jest uwiązany w kraju, główną trudność sprawia
uzgodnienie podejmowanych decyzji. - Największą trudność sprawiają chyba sprawy
pieniężne? - powiedziałam grzecznie, chociaż nic mnie to nie obchodziło. - Pan
Rakiewicz nie może podejmować z kont... - Ależ nie! - przerwał żywo Feluś. - To
żadna trudność! Ni ma troskę. Piniądze jest, spokojna głowa. Monsieur Rakiewicz
ma przecież swoich ludzi, plenipotentów, pieniądze można podejmować na czeki in
blanco albo na hasło. Ale on ma talent, rozpoznanie, jego decyzje zawsze trafne!
O ile zdołałam się zorientować, co najmniej trzema językami Feluś mówił perfekt,
kulał mu tylko polski. Posługując się tą wspaniałą mieszaniną zdradził mi
tajemniczo, że właśnie mają na oku interes, który Gaweł wymyślił, interes wręcz
znakomity i niemożność opuszczenia kraju przez Gawła jest im szalenie nie na
rękę. Feluś, jak głupi, musi latać samolotami tam i z powrotem i chyba w końcu
będzie musiał coś na to poradzić. Pytanie, czy zamierza skombinować Gawłowi
fałszywe dokumenty, wydało mi się nietaktowne. Przyjęłam jeszcze kolejne
przeprosiny, pożegnałam się z nim i wsiadłam do samochodu. - Co on gadał, ten
wulkaniczny cap? - spytała Baśka niespokojnie. - I w ogóle kto to jest? -
Wspólnik Gawła. Od zagranicznych interesów. Słyszałaś przecież, co gadał. - Te
kawałki po polsku i po francusku zrozumiałam, ale reszty nie. Powtórz, co gadał,
bo mnie bardzo zaciekawiły te operacje finansowe na odległość. Gaweł teraz nie
może wyjeżdżać, to też zrozumiałam. - Ale może podejmować pieniądze z rozmaitych
kont. - Na odległość? Jak?
- Zwyczajnie. Ma swoich ludzi, rozsianych po całym świecie, to ja już dawno
wiem, oni pewnie majÄ… jego czeki in blanco i podejmujÄ…, co trzeba, sukcesywnie.
Albo podaje im hasło do któregoś banku i też mogą podejmować. - I nie oszukują
go?
- Wątpię. Przecież to są jego pracownicy. Tacy sami jak sekretarz milionera albo
główny księgowy instytucji. Już on się dobrze zabezpieczył, nie ma obawy. Baśka
przez chwilę milczała. Sięgnęła do torebki i zapaliła papierosa. - Na litość
boską, jedz prędzej! - jęknęła rozpaczliwie. - To znaczy, chciałam powiedzieć...
co on mówił o jakimś interesie excellent? Zdziwiłam się, ale odruchowo
przyśpieszyłam. - Nie mówiłaś, że ci się śpieszy. Nie wiem, coś tam mówił, że
Gaweł wykombinował znakomity interes, ale nie sprecyzował jaki. Felusiowi się
już znudziło to latanie w te i nazad i moim zdaniem Gaweł wyjedzie na fałszywych
dokumentach. I na takich samych fałszywych wróci. Zmyliwszy obstawę. - Boże -
powiedziała Baśka jakimś dziwnym głosem. - Jaką obstawę? Własnych domysłów nie
uważałam za tajemnicę. - A co, jeszcze nie zauważyłaś, że wszyscy jesteśmy
obstawieni? - spytałam zgryzliwie. - Zapomniałaś o nieboszczyku Dutkiewiczu?
Obie jesteśmy podejrzane, robimy dużą uprzejmość milicji, jadąc razem. - Gaweł
też? - A jak? Miał Dutkiewicz jego numer telefonu czy nie miał? -Nie wiem. Nic
mnie nie obchodzi w tej chwili jego numer telefonu. Muszę być w domu zaraz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]