[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tydzień czterdziesty piąty
UZMIECHY WYBEBESZONE Z SZAFY
Budzi mnie niespodziewany, przedwczesny wybuch lata. Ciepło podwiewa mi nocne
wdzianko, wlewa się w szpary domu, rozleniwia stopy wpół uśpione jeszcze, od dwudziestu
minut zajęte dreptaniną wokół szafy. Moja garderoba od niepamiętnych już czasów przypomina
upychadło po fastfoodowej diecie. Brzuszysko pęka w szwach i wystarczy jeden nieostrożny
ruch, by wydaliło z siebie kilogramy niestrawionych ubrań. Tak jak dzisiaj, kiedy próbując
zmierzyć się z pierwszym gorącym kwietniowym dniem, wybebeszam stosy pozimowych
bebechów. Nie mam wyjścia. Jak tylko wrócę z pracy, muszę odegrać rolę szmacianego esbeka
i zesłać kilkudziesięciu mieszkańców szafy do aresztu na strychu.
A zatem stało się. Otwieram szafę i rozpruwam jej napęczniały brzuch. Sypią się kolory,
faktury, wspomnienia. Tu i ówdzie łypią na mnie zapomniane, prawie nienoszone spódnice
i bluzki. Można by nimi obdarować pół miasta. No właśnie. Zamiast wysyłać je do aresztu na
strychu, może lepiej zrobić z nich jakiś użytek? Zanim zdążę się nad tym zastanowić, na moją
ubraniową górę pada dwoje rozanielonych, wrzaskliwych ancymonów i zaczyna odreagowywać
szkolną nudę harcami wśród maminych łaszków.
Franek, Zośka! Zamknijcie na chwilę buzie, to usłyszycie, jak te ubrania wołają o ratunek!
rzucam im wyzwanie z zagadkowym uśmiechem.
Błyskawiczna terapia szokowa działa błyskawicznie. Blizniaki zamierają w pół słowa.
Ratuuunkuuu! SÅ‚yszycie?! wykrzykujÄ™ z teatralnÄ… emfazÄ….
Mamo, przestań się wygłupiać! Zośka wpatruję się we mnie z naganą.
Ale ja się nie wygłupiam tłumaczę, zatrzymując w brzuchu gotowe do wystrzału salwy
śmiechu. Te ubrania naprawdę proszą o ratunek. Jeżeli nic nie wymyślimy, to skończą
w jakichś zapyziałych pudłach na strychu dodaję dramatycznym głosem.
A co możemy wymyślić? Franek udaje przygłupa.
To ja zadałam to pytanie& przypominam z domieszką złośliwości.
Jako że nikt nie zna odpowiedzi, wracamy do wypruwania brzucha pękatej szafie. Dwójka
diabląt bawi się przy tym przepysznie, raz po raz przymierzając moje fatałaszki i goniąc się po
całym domu za kolejną zdobyczą. Zdesperowana porzucam ubraniowy galimatias i zapędzam
blizniaki, pod grozbą szlabanu na komputer, do obierania ziemniaków. Blizniaki łypią na mnie
obrażonym okiem. Udaję, że łypania nie zauważam, i wypytuję je o szkolne nowiny.
Mamo, a wiesz, że w piątek idziemy z harcerzami do domu dziecka? Franek odkłada
nożyk, gotów wykorzystać każdy pretekst, by przerwać pracę.
Powiedziałeś: do domu dziecka? bąkam, unosząc w górę wielkiego, wpół obranego
ziemniaka.
Mój syn wzrusza ramionami.
No.
I macie im przynieść zabawki? pytam z niedowierzaniem.
Skąd wiesz? Franek robi głupkowatą minę.
Franek, chyba cię wycałuję! Ciebie, Zośka, też! wykrzykuję z triumfalnym uśmiechem.
Mamo, co ci się stało? Córka zerka na mnie z udawaną troską.
Właśnie uratowaliście ogromny stos ubrań! obwieszczam.
Dzieciarnia przygląda mi się podejrzliwie, zastanawiając się, na jaki znów pomysł wpadła
ich zwariowana matka.
Uratowaliśmy?! Jak?! wołają jedno przez drugie.
No, zainspirowaliście mnie, dzieciaczki wy moje. Otwieram szeroko ramiona i chwytam
blizniaki w objęcia. Zaczynają się chichrać, choć nadal nie wiedzą, o co mi chodzi.
To możemy już sobie pójść? Sprawnie wymykają się z mojego uścisku w nadziei, że za
chwilÄ™ usiÄ…dÄ… przed komputerowym szamanem.
Mowy nie ma! wydzieram się, próbując przekrzyczeć ich chichot. Wskakiwać do auta!
rozkazujÄ™. Jedziemy do babci po maszynÄ™ do szycia.
Będziesz szyła nowe ubrania? dziwi się Franek. Nie wystarczą ci te, które już masz?
A jak myślisz? pytam z przekorą.
Myślę, że zaczynasz wariować, mamo. Mój synek uśmiecha się zawadiacko. No tak,
poczucie humoru ma po tatusiu.
Ja też tak myślę i zaraz się o tym przekonacie! wygrażam, zaganiając dwójkę
rechoczących stworów do auta.
Mamo, co ty znowu knujesz? Zośka rzuca mi chichrająco-pytające spojrzenie.
Knuję szycie zabawek wyjaśniam, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Jakich zabawek? naciska Franek.
Przestańcie udawać głupolków. Zabawek dla dzieci z domu dziecka.
Naprawdę przerobisz swoje sukienki na miśki? pyta Zośka z teatralnym zdumieniem.
Naprawdę! I wy mi w tym pomożecie!
Huraaa!
Tylko sza. Ani słowa babci! szepczę, ściszając radio.
Powiemy, że chcesz nam zacerować dziury w skarpetkach odszeptują mi z tylnego
siedzenia.
Najlepiej nic nie mówcie. Zerkam w lusterko i szelmowsko puszczam oko w stronę
rozbawionego konspiracyjnego ludku.
Po wysłuchaniu tyrady na temat tego, jak trzeba się obchodzić z maszyną do szycia, resetuję
wyobraznię i wyruszam na poszukiwanie świeżych pomysłów. Oglądam bebechy z szafy,
rozważam kolory i tkaniny. Franek i Zośka zasypują mnie hurtową ilością inspiracji. Ze stosu
pomysłów próbuję wygrzebać kilka najprostszych. Po etapie wymyślania przechodzę do
katorżniczej pracy. Pierwsze twory są raczej karykaturą zabawek z mojej wyobrazni, co daje mi
do myślenia. Wędruję w końcu po rozum do głowy i wzorem przyzwoitej krawcowej zaczynam
od przygotowania wykrojów. Teraz idzie już prawie jak po maśle. Efekt końcowy moich
czterodniowych szmatkoprzeobrażeń wydaje się zadowalający. Po wybebeszaniu szafy powstają
takie oto twory:
czerwona polarowa mysz z uszami i ogonem z flanelowej koszuli w kwiaty,
czarno-niebieski pokardiganowy lemur z żółtymi oczyskami z rajtuzów,
miętowo-brązowa sowa z wełnianej kamizelki w kratkę,
różowo-biała koza z jedwabnej halki i polarowego szalika,
biały królik z Alicji w Krainie Czarów z miękkiego golfu z angory ze zwiewnymi uszami
z ludowej chusty w kwiaty (W pewnym sensie wrócił do zródła, gdyż angora to nic innego, jak
wełna z króliczej sierści; fuj! Jak mogłam nosić na sobie króliczą sierść?).
Zabawki trafiły już do drużynowego Franek rozda je maluchom z domu dziecka. Czy
wybebeszone z szafy pomysły obudzą parę uśmiechów? Mam nadzieję, że tak. Moje stworki nie
są może najpiękniej uszyte, ale włożyłam w nie serce. Mrużę oczy jak kot, napełniając się
ciepłem dobrych myśli. Udało mi się odgruzować szafę, a przy okazji jest z tego jakiś pożytek.
No i zdaje się, że nastąpi stworkowych historii ciąg dalszy. Zośka i Franek naznosili mi stertę
swoich szafowych wykopalisk. Szykuje siÄ™ szycie na weekend!
Tydzień czterdziesty szósty
PÓATOREJ PORCJI I CHLEBOWE KULKI
PogwizdujÄ…c Dylanowe Like a Rolling Stone, powoli turlam siÄ™ w stronÄ™ domu. Pustego,
można by rzec, bezdomnego albo jak kto woli bezdomownikowego domu. Skąd taki przykry
stan rzeczy? Z wiosny po trosze. Wszak wiosnÄ… wykluwajÄ… siÄ™ wycieczki szkolne wszelkiej
maści. Franek i Zośka załapali się na jedną z nich. A Wojtek? Wojtek tradycyjnie wraz
z wybuchem zieleni połyka jakiegoś pracoholicznego robaka i siedzi w pracy od rana do
wieczora. Co zatem robi Majka? Gwiżdże sobie pod nosem i postanawia nie wracać do domu.
Majka wypuszcza się na miasto i ląduje w końcu przed barem wegetariańskim. Najpierw mocuje
się z zapięciem rowerowym, potem zderza wzrokiem z siedzącym na chodniku chłopakiem,
grającym na małej harmonijce ustnej nic innego, jak właśnie Like a Rolling Stone.
Nieoczekiwany zbieg okoliczności wywołuje mój spontaniczny uśmiech.
Zbieram na obiad. Dorzuci się pani? Wysoki, chudy chłopak o długich palcach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]