[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aventinę okazał się rzeczywiście chybiony, a co najmniej przedwczesny.
- Kobry będą tam teraz bardzo potrzebne - odezwał się D'arl.
- Nie będą. - Jonny pokręcił głową. - Postaramy się nawiązać z Troftami kontakty handlowe, a po
zamknięciu korytarza przestaniemy stanowić dla nich zagrożenie militarne. Nie zaatakują nas bez powodu, a
my postaramy się ich nie sprowokować. I jeszcze jedna uwaga, panie przewodniczący. Jeżeli dopuści pan do
wojny, nie będzie mógł pan
liczyć na to, że sto tysięcy żołnierzy Troftów będzie zajętych okupacją Aventiny.
- Wspominałem panu o tym - wtrącił się Jame, ale D'arl mu przerwał, unosząc dłoń.
- Spokój, Moreau - powiedział cicho. - Nie mówiłem, że nie chcę pomóc, a tylko, że muszę mieć
przekonujące argumenty. Teraz je mam... Zechcą panowie mi wybaczyć.
Wstał zza biurka, przeszedł obok Jonny'ego, niemal się o niego ocierając, i podszedł do ustawionego w
kÄ…cie niewielkiego stolika.
- Wieża kontrolna - odezwał się w stronę ekranu telefonu. - Mówi przewodniczący D'arl. Proszę
przygotować statek numer jeden do podróży. Dowodzić nim będzie Jame Moreau. Listę pasażerów i spis
towarów dostarczy panu osobiście. Ostateczny cel podróży: Adirondack... Dziękuję. - Wyłączył urządzenie i
odwrócił się w stronę obu braci. - Wracam teraz do Kopuły i zaczynam całą akcję. Panie gubernatorze, pan i
pański brat z pewnością zechcecie sporządzić listę rzeczy, które będzie pan chciał zabrać ze sobą tym
ostatnim statkiem. Może pan ruszać w drogę, kiedy będzie pan gotów. Zanim pan odleci, skontaktuję się z
panem na Adirondack, żeby przekazać ostatnie wiadomości.
Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Panie przewodniczący! - zawołał za nim Jonny. - Bardzo dziękuję.
D'arl odwrócił się do niego, a Jonny ze zdumieniem zobaczył lekko ironiczny uśmiech.
- Nie dopuszczę do wybuchu wojny, panie gubernatorze - powiedział. - Ale niech pan mi nie dziękuje,
dopóki pan nie zobaczy, jak to zrobię.
Wyszedł z gabinetu, cicho zamykając drzwi za sobą.
Jonny już nigdy więcej go nie zobaczył.
Dla obu był to czas rozstania i obaj o tym dobrze wiedzieli. Przez długą chwilę stali wiec w milczeniu obok
otwartego głównego włazu "Menssany" i patrzyli sobie prosto w oczy. Jonny pierwszy przerwał ciszę.
- Widziałem dziś w porannych wiadomościach pewną informację. Wynikało z niej, że Aventina jest
niezadowolona ze sposobu, w jaki Kopuła traktuje Odległe Zwiaty. Reporter, który to czytał, wydawał się
tym oburzony.
Jame kiwnął głową.
- Obawiam się, że wkrótce sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót. Kiedy to wszystko się zakończy, zakaz
wszelkich kontaktów czy handlu z koloniami będzie wydawał się najmniej drastycznym krokiem, na jaki
mógł się zdecydować komitet.
- Innymi słowy, historia ma obarczyć Aventinę wyłączną winą za to wszystko.
- To był jedyny sposób... jedyny polityczny sposób na to, aby komitet wycofał się ze stanowiska zajętego tak
dawno temu. Przykro mi, ale nie było innego wyjścia.
Jonny ogarnął spojrzeniem panoramę miasta, porównując w myślach zapamiętany widok Adirondack
zniszczonego przez wojnę z tym, na co spoglądał teraz.
- To bez znaczenia - odezwał się do brata. - Będziemy skłonni to zrozumieć, jeżeli zwalenie na nas całej
winy pozwoli im zachować twarz.
- Mam nadzieję. Nie słyszałeś o jeszcze jednym, utrzymywanym w tajemnicy powodzie, dla którego komitet
zaakceptował propozycję przewodniczącego D'arla.
Jonny zmrużył filuternie oko.
- A mianowicie...?
- Była to nieco zmieniona wersja konfrontacji, do jakiej doszło między tobą a D'arlem w jego rezydencji.
Przekonał ich, że Kobry z Aventiny na wieść o tym, że komitet nie zgadza się na zamknięcie korytarza,
wpadną w taką złość,
iż mogą posunąć się nawet do zamachu na jego życie. -Jame zachichotał. - Wiem, to wszystko jest bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]