[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mama się nie odezwała.
- Wczoraj zrobiliśmy sobie wycieczkę do Cotswolds i złożyliśmy wizytę niejakiej pani Dawn
Heller - oznajmił Falk. - To nazwisko coś ci mówi, prawda? Chodzi o położną - mówił dalej, gdy
mama nie odpowiedziała - która pomogła Gwendolyn przyjść na świat. Ponieważ całkiem
niedawno zapłaciłaś za wynajem jej letniego domku własną kartą kredytową, sądziłem, że będziesz
to lepiej pamiętać.
- Na Boga, co zrobiliście tej biednej kobiecie? - wymknęło się mamie.
- Nic, oczywiście! A co pani myślała? - To był pan George.
- Ale najwyrazniej podejrzewała - dodał pan Whitman tonem pełnym sarkazmu - że chcemy
przeprowadzić jakieś satanistyczne rytuały. Była strasznie rozhisteryzowana i co chwilę robiła znak
krzyża. A kiedy zobaczyła Jake'a, o mało nie zemdlała ze strachu.
- Chciałem jej tylko dać zastrzyk na uspokojenie - burknął doktor White.
- W końcu na tyle doszła do siebie, że mogliśmy z nią przeprowadzić w miarę rozsądną rozmowę. -
To był znowu Falk de Villiers. - Opowiedziała nam niezwykle interesującą historię o owej nocy,
kiedy urodziła się Gwendolyn. To brzmiało trochę jak straszna bajka. Dzielna, łatwowierna położna
zostaje wezwana do młodej dziewczyny leżącej w bólach porodowych, ukrywającej się w
skromnym domku w Durham przed sektą satanistów. Ta straszliwa sekta, która odprawia jakieś
rytuały numerologiczne, jest na tropie nie tylko tej dziewczyny, ale także jej dziecka. Położna nie
wie dokładnie, co ma się stać z tym niemowlęciem, ale jej wyobraznia szaleje. Ponieważ ma dobre
serce i ponieważ zapłacono jej z góry niemałą kwotę... przy okazji mogłabyś mi zdradzić, skąd
miałaś pieniądze, Grace... najpierw pomaga dziecku przyjść na świat, a potem fałszuje świadectwo
jego urodzenia. I przysięga, że nikomu nie piśnie o tym ani słowa.
Przez chwilę panowała cisza.
- No i co? - po chwili odezwała się zaczepnie mama. - Przecież już wam to opowiedziałam.
- Tak, na początku też tak myśleliśmy - odrzekł pan Whitman. - A potem skupiliśmy się na paru
detalach tej opowieści. Proszę posłuchać. - W 1994 roku miałaś prawie dwadzieścia osiem lat, no,
ale dobrze, w oczach położnej mogłaś uchodzić za młodą dziewczynę - ciągnął Falk. - Ale kim była
rudowłosa zatroskana siostra przyszłej mamy, o której mówiła pani Heller?
- Ta położna już wtedy była dosyć stara - powiedziała cicho mama. - Teraz prawdopodobnie jest
sędziwą staruszką.
- Możliwe. Ale nie miała żadnych problemów z rozpoznaniem tej młodej dziewczyny na zdjęciu -
powiedział pan Whitman. - Młodej dziewczyny, która tamtej nocy urodziła córkę.
- To było zdjęcie Lucy.
Słowa Falka były dla mnie jak cios pięścią w żołądek. Podczas gdy w Smoczej Sali zapanowała
lodowata cisza, mnie kolana się ugięły i powoli zsunęłam się po ścianie na podłogę.
- To... to pomyłka - usłyszałam w końcu szept mamy.
W korytarzu rozległ się odgłos czyichś kroków, ale nie byłam w stanie odwrócić głowy. Dopiero
gdy się nade mną pochylił, zobaczyłam, że to Gideon.
- Co się stało? - wyszeptał, kucając obok mnie na podłodze. Nie mogłam wykrztusić słowa, tylko w
milczeniu kręciłam
głową.
- Pomyłka, Grace? - rzucił ostro Falk de Villiers. - Ta kobieta z łatwością rozpoznała cię na zdjęciu
jako rzekomą starszą siostrę, która przekazała jej kopertę z niewyobrażalnie wysoką sumą
pieniędzy. I rozpoznała mężczyznę, który w czasie porodu trzymał Lucy za rękę. Mojego brata! -
Gwendolyn jest dzieckiem Lucy i Paula - dodał, jakbym do tej pory tego nie pojęła.
Wydałam z siebie dziwny pisk. Gideon, zupełnie pobladły, wziął mnie za ręce.
Moja mama zaczęła płakać. Tyle że to nie była moja mama.
- To wszystko nie byłoby konieczne, gdybyście dali im spokój - chlipnęła. - Gdybyście ich tak
bezlitośnie nie prześladowali.
- Nikt nie wiedział, że Lucy i Paul oczekują dziecka - powiedział gwałtownie Falk.
- Popełnili kradzież - parsknął doktor White. - Ukradli najcenniejszą własność loży i mieli zamiar
zniweczyć to, co przez całe wieki...
- Och, niechże pan zamilknie! - zawołała mama. - Zmusiliście tych młodych ludzi, żeby zostawili
swoją ukochaną córkę, zaledwie dwa dni po narodzinach!
To był ten moment, w którym - nie wiem jak - gwałtownie poderwałam się z ziemi. Nie mogłam już
tego słuchać ani sekundy dłużej.
- Gwenny! - powiedział z naciskiem Gideon, ale strząs-nęłam jego dłonie i popędziłam przed siebie.
- Dokąd biegniesz? - Dogonił mnie po kilku krokach.
- Jak najdalej stąd! - Biegłam jeszcze szybciej. Porcelana w witrynach, które mijaliśmy, cicho
pobrzękiwała. Gideon chwycił mnie za rękę.
- Idę z tobą - powiedział. - Nigdzie cię teraz samej nie puszczę.
Gdzieś z tyłu ktoś za nami coś wołał.
- Nie chcę... - chlipnęłam. - Nie chcę z nikim rozmawiać. Gideon mocniej ścisnął moją dłoń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]