[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tron-da i wiedział, że trzeba się pilnować.
Już następnego wieczoru dwie młode pary wybrały się do jednej z karczm. Tore do tej pory unikał
tego rodzaju miejsc. Wolał raczej siedzieć na dworze i trzymać się blisko Kristin. Czuł się więc
nieswojo. Nie z powodu Solfrid, która była piękną i miłą dziewczyną, ale dlatego, że wcale nie miał
ochoty udawać, jakoby był w niej zakochany.
Szli do ulubionej karczmy drużynników. Tore spodziewał się, że zastaną tam Tronda. Zresztą właśnie
dlatego Bård zaproponowaÅ‚ to miejsce.
Hałas dochodzący z karczmy słychać było dwie ulice dalej. Wybuchy śmiechu i głośne rozmowy.
Gdy weszli do środka, uderzyła ich panująca tam wilgoć. Na dworze padał deszcz, więc wszystkie
ubrania wiszące na kołkach ociekały wodą. Zapach wilgotnej wełny mieszał się z wonią potu i miodu
pitnego. Na ławach siedzieli drużynnicy z ladacznicami, woznice, hanze-atyccy marynarze i
rzemieślnicy. Wszyscy podochoceni kilkoma dzbanami miodu. Spocone twarze świeciły się w
migotliwym blasku lamp. Niektórzy leżeli już pijani
w sztok na ławach, inni zanosili się pijackim śmiechem, jeszcze inni flirtowali albo przeklinali.
Tore prawie od razu zauważył brata, ale udawał, że go nie widzi. Objął Solfrid i pociągnął ją w stronę
wolnych miejsc w głębi karczmy. Od razu podeszła do nich starsza kobieta i odsunąwszy łokciem
puste naczynia, zapytaÅ‚a, co im podać. Tore i Bård zamówili miód. Tore staraÅ‚ siÄ™ nie patrzeć w stronÄ™
brata. ObjÄ…Å‚ Solfrid i przygarnÄ…Å‚ jÄ… do siebie. Åsa patrzyÅ‚a na nich z aprobatÄ…. Ona także zauważyÅ‚a
Tronda, choć udawała, że na niego nie patrzy.
Na stole pojawiały się coraz to nowe dzbany miodu. Atmosfera się rozluzniła. Ogień trzeszczał
wesoło w palenisku, mokre włosy i ubrania zaczęły schnąć.
Krążyły coraz bardziej nieprzyzwoite dowcipy, padały coraz śmielsze i bardziej drastyczne słowa,
salwy śmiechu omal nie rozsadziły drewnianych ścian. Coraz bardziej pijani goście przewracali
garnce na stół, miód wsiąkał w długie brody, barchanowe ubrania i drewniane stoły. Jeden z
drużynników wdał się w awanturę z hanzeatyckim marynarzem o wdzięki którejś z ladacznic. Gdy
skoczyli sobie do oczu, na stół poleciały brzęczące monety, które natychmiast ktoś przykrył dłonią. Na
dworze wciąż padał deszcz.
Tore rozluznił się pod wpływem miodu. Już nie czuł się dziwnie i nienaturalnie, obejmując ramieniem
Solfrid. Gdy przyciągnął ją jeszcze bliżej i pocałował w policzek, przytuliła się do niego ochoczo i
zaśmiała. Od razu zakręciło mu się w głowie. Obudziły się w nim zmysły, niezaspokojone od tylu
tygodni. Gdy się nad nią pochylił, obróciła ku niemu twarz i dała znak, że pragnie prawdziwego
pocałunku. Kiedy poczuł jej wilgotne wargi na swoich ustach i zorientował się, jaką namiętność w niej
obudził, wszystko wokół zniknęło, widział tylko to chętne
kobiece ciało, które się ku niemu garnęło. W tym momencie do stołu podeszło dwóch pijanych
drabów, którzy twierdzili, że Bård i Tore zajÄ™li im miejsca. Od razu zaczÄ™li wygrażać swymi
ogromnymi, twardymi pięściami. Solfrid rozwiązała błyskawicznie problem, wskakując Toremu na
kolana i robiąc im w ten sposób miejsce. Właśnie wtedy ktoś zdmuchnął lampę i w karczmie zrobiło
się jeszcze ciemniej. Dogasał nawet ogień w palenisku, ale nikt nie powiedział nic karczmarce. W tej
sytuacji pijani mężczyzni i ladacznice nie musieli wychodzić na deszcz, by szukać jakiegoś
przytulnego kąta, ale mogli zaspokoić swe zmysły tu i teraz.
Solfrid nigdy przedtem nie wypiła tyle miodu. Wszystko wokół niej wirowało. Zapomniała zupełnie o
królewnie, nie zwracaÅ‚a uwagi na rozpaczliwe znaki, które dawaÅ‚a jej Åsa. MyÅ›laÅ‚a tylko o
przystojnym drużynniku, który w tak dziwny stan wprawił jej ciało. Rozpięła gorset, wsunęła jego
dłoń do środka i jęknęła z rozkoszy, gdy zaczął pieścić jej piersi. Gdy jego pieszczoty sprawiły, że
zaczęła drżeć z uniesienia, uniosła spódnicę i chciała, żeby jej tam dotknął. Tore zupełnie stracił
rozum i poddał się szaleństwu zmysłów. Zachłannym gestem poprowadził dłoń po nagiej skórze jej
ud, w stronę miejsca, do którego chciała go wprowadzić, i właśnie wtedy przez szum panujący w
karczmie i w jego głowie przedarł się znany głos:
- A więc to tak, braciszku! To tak się zabawiasz!
Tore podskoczył, jakby nagle się sparzył. Natychmiast otrzezwiał. W pierwszej chwili nie wiedział,
czy słowa Tronda należy traktować jako grozbę, ale wkrótce sprawa się wyjaśniła.
- Wygląda na to, że się pomyliłem - ciągnął Trond, cedząc słowa. - Może szachową figurkę dostałeś od
służącej, a nie od właścicielki? Mówiłeś już tej małej lafi-
ryndzie, jaka kara grozi temu, kto okrada króla albo królewska rodzinę?
Tore zapomniał o swoim lęku i podniósł się tak gwałtownie, że Solfrid omal nie spadła na podłogę.
Oburzyło go bezecne podejrzenie brata, że dziewczyna ukradła figurkę. Zapomniał zupełnie, że sam
fakt, iż figurka znalazła się w jego posiadaniu, może się okazać brzemienny w skutki.
- Jak śmiesz! - zawołał głosem drżącym ze zdenerwowania. - Solfrid nie ukradłaby nawet kosmyka
włosów Kristin! Nikomu by nic nie ukradła i nie jest żadną lafiryndą! Jeśli Kristin dowie się, że
obraziłeś w ten sposób jej wierną służącą, będzie wściekła!
Trond patrzył na brata z pełnym spokojem.
- Bardzo się tym przejąłeś - wycedził. - Może za twoim wybuchem kryje się coś jeszcze innego? A
poza tym, kiedy zacząłeś nazywać królewnę samym imieniem, drogi braciszku?
Tore najchętniej odgryzłby sobie język. Swoim wybuchem tylko pogorszył sprawę. Obrócił się w
stronÄ™ Solfrid.
- Chodz! - powiedział. - Muszę stąd wyjść.
Åsa i Bård podnieÅ›li siÄ™ jednoczeÅ›nie i caÅ‚a czwórka zaczęła przepychać siÄ™ w stronÄ™ drzwi. A Trond
patrzył za nimi ze zmarszczonym czołem. Coś tu się nie zgadza... pomyślał podejrzliwie.
Następnego dnia zatrzymał Kristin, która szła na mszę do kościoła Zwiętych Apostołów.
- Musisz lepiej pilnować swoich służących, Kristin. Zwłaszcza tej rozpustnej Solfrid. Jeśli zajdzie w
ciążę, straci posadę, a ty zaufaną służącą.
Kristin zaniemówiła.
- Co masz na myśli? - szepnęła w końcu. Trond przyglądał jej się badawczo.
- Nie wiesz, że ona żyje z moim bratem? Kristin zapomniała o ostrożności.
- Wcale w to nie wierzÄ™!
- Szkoda, że nie byłaś wczoraj w osadzie. Bo ja nie widziałem żadnej różnicy między tym, co robili, a
tym, co hanzeatyccy marynarze robią z ladacznicami. -Trond obrócił się na pięcie i odszedł. Zobaczył
już, co chciał. Reakcja Kristin nie pozostawiała wątpliwości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]