[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maerose Prizzi i powiedziała, że jest do niej telefon; wtedy Irene natychmiast zrozumiała,
że spojrzenie Charleya wyrażało zupełnie co innego, niż sądziła. To nie on miał jej zlecić
robotę. Idąc przez tłum za Maerose pojęła, że wpadła Charleyowi w oko: nie wiedziała
jeszcze, co o tym myśleć, lecz ucieszyła się, bo on również się jej podobał. Ucieszyła się
62
tym bardziej, że Marxie i Louis zaczęli już obrabiać kasyno, co Charley Partanna z
pewnością potraktuje jako zamach na honor Prizzich, a ponieważ to on jest ogarem,
którego rodzina spuści z łańcucha, by rozszarpał świętokradców na strzępy, pragnęła go
mieć po swojej stronie. Jeśli właściwie odczytała jego spojrzenie, był to prawdziwy
uśmiech losu.
Maerose zaprowadziła ją przez salę do alkowy, w której stał wysoki, szczupły
starszy pan. Odeszła nie przedstawiwszy ich sobie. Angelo Partanna - gdyż on to był -
ukazał swoje drogie, sztuczne zęby w szarmanckim, olśniewającym uśmiechu, po czym
nagle wyłączył uśmiech i zmierzył Irene spojrzeniem oczu podobnych do kulek
łożyskowych.
- Masz załatwić Sala Netturbina - oznajmił. - Hotel Waldorf, pokój dwa tysiące sto,
punktualnie o trzeciej, czyli za godzinę i dziesięć minut. Spodziewa się kobiety, której
nigdy nie widział. Ta kobieta nie zjawi się. Zamiast niej zjawisz się ty.
- To prostytutka? Tak.
- Dobrze, mogę udawać prostytutkę.
- Kiedy go załatwisz i wyjdziesz z pokoju, zjedz do baru na parterze. Spytaj o
Johnny ego. To barman. Zapytaj go, czy nie ma przypadkiem wiadomości dla pani
Bronstein. Wręczy ci kopertę i zawiadomi nas, że wszystko się udało.
Angelo uśmiechnął się i skinął jej głową, więc odeszła.
Wzięła taksówkę do hotelu Waldorf. Wjechała na dwudzieste pierwsze piętro -
apartament Netturbina znajdował się tuż obok windy. Naciskając dzwonek postanowiła,
że będzie udawać prostytutkę-damulkę. Mężczyzna, który otworzył drzwi, oczekiwał jej
niecierpliwie. Poły szlafroka miał rozchylone i zdążył już nawet zdjąć spodnie od piżamy.
Członek nie zwisał mu markotnie, lecz prężył się jak dodatkowe ramię.
- Nareszcie! Przybywasz w samÄ… porÄ™! - krzyknÄ…Å‚ Netturbino z desperacjÄ…
mężczyzny w stanie pełnego wzwodu.
- Jestem Rhoda Bronstein - przedstawiła się, omiotając rzęsami policzki. -
Przepraszam, ale najpierw chciałabym skorzystać z toalety.
- Proszę bardzo! - zawołał jowialnie. - Tylko pospiesz się, moja droga!
Weszła do toalety, zamknęła drzwi, przykręciła do lufy tłumik, wróciła do pokoju i
rozwaliła Sala Netturbina. Dopiero wtedy cofnęła się do toalety, żeby się wysiusiać.
Rozdział 13
Kant w Vegas miał trwać jeszcze dwa dni; Irene właśnie rozmyślała, jak osłabić siłę
jego pogoni, gdy wszystko się wyda, kiedy Charley Partanna zatelefonował do niej z
Nowego Jorku, żeby zaprosić ją na obiad. Marxie miał dzwonić nazajutrz z Vegas o
dwunastej trzydzieści, jak tylko się obudzi, lecz rzadko bywał punktualny. Umówiła się
więc z Charleyem na pierwszą w Beverly Wilshire. Marxie zadzwonił pięć minut przed
czasem.
- Szafa gra, laleczko - oznajmił, pewnie wyobrażając sobie, jak to zwykł czynić, że
jest bohaterem filmu kryminalnego.
63
Miała dość czasu, żeby się odświeżyć, przykryć loki nowym słomkowym
kapeluszem za sto dziewięćdziesiąt dolarów i pojechać wolno do hotelu.
Charley wyglądał blado, gdy dostrzegła go w hallu, lecz kiedy doszedł do niej, cały
poczerwieniał. Stojąc nad nią, wielki jak drabina, bąknął, że bał się, iż więcej jej nie
zobaczy. Miała rację! Zbzikował na jej punkcie. No, nie on pierwszy. Ale było to bardzo
przyjemne. I choć zdawała sobie sprawę, że powinna myśleć wyłącznie o tym, jak
wykorzystać zakochanie Charleya pod kątem roboty w Vegas, dochodziło coś jeszcze -
Charley naprawdę się jej podobał. Nie do końca rozumiała, co się z nią dzieje, ale
patrząc w jego oczy czuła się dziwnie dojrzalsza, bliższa śmierci, a zarazem jakby
nieśmiertelna. Było to obce, nieznane jej uczucie; ponieważ czytywała wyłącznie księgi
podatkowe, niewiele wiedziała o miłości. Charley był inny niż wtedy, kiedy spotkała go na
weselu, i zupełnie inny, niż go sobie wcześniej wyobrażała z opowieści. Jak na swoje
lata, wyglądał bardzo młodo. Był silny jak byk, ale również wrażliwy. Miał ogromne ręce,
nos, głowę, cały był potężny, lecz w tym rosłym mężczyznie tkwił mały człowieczek, a w
nim spragniony uczuć chłopiec. Zaczęła się zastanawiać, jaki on jest - i jaka sama jest -
pod tym cielesnym pancerzem, który tylko udaje, że wie, czego pragnie. W obojgu czaiła
się niepewność, która w jednej chwili stopiłaby się jak śnieg, pomyślała, gdyby tylko
złączyli się z sobą; tak, wówczas oboje nabraliby pewności.
W drodze do Las Tremblas, ulubionej meksykańskiej restauracji Irene, Charley
opowiedział jej, jak podczas zamieci śnieżnej pomagał ludziom uwięzionym w motelu;
historia ta zburzyła wszelkie wyobrażenia, jakie o nim miała: zupełnie jej się nie mieściło
w głowie, że wykonawca Prizzich mógł słać łóżka i zmywać garnki, bo pragnął być
pomocny. Usiłowała odgadnąć, kogo w tym czasie sprzątnięto w Lansing w stanie
Michigan, i wreszcie sobie przypomniała: pełnomocnik związku zawodowego kierowców
został podziurawiony na sito strzałami z dubeltówki. Musiała to być robota Charleya.
- Jesteś zupełnie inny, niż się spodziewałam - oświadczyła.
- Dlaczego?
Nie zamierzała zdradzać, jak sama zarabia na życie, więc nie mogła mu też
wyjawić, że miała go za tępego osiłka, a okazał się przystojnym i wrażliwym facetem.
- Wybacz, ale sądziłam, że będziesz bardziej gruboskórny, że pomyślisz sobie: od
tego, do licha, sÄ… baby, niech zasuwajÄ… i sprzÄ…tajÄ… motel!
- Skądże znowu! - oburzył się Charley. - Mieszkam sam. Utrzymuję mieszkanie w
czystości i porządku, i chcę, żeby tak samo było wszędzie, gdzie się akurat znajduję. Czy
to ta restauracja? Tam na górze?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]