[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skończyli pracę po dziewiątej. Wszyscy oprócz
Caroline, którą
zatrzymały jeszcze jakieś drobne zajęcia już poszli,
więc Jay z
nudów zagrał jakąś melodię na rozklekotanym
pianinie.
Był przygnębiony i zasępiony; słowa księdza wciąż
nie dawały mu
spokoju. Dlaczego ludzie sÄ… tacy? Dlaczego tak Å‚atwo
zniżają się
do takiego poziomu?
- Przepraszam, że kazałam ci czekać. - Caroline
wyszła z
kuchni i zbliżała się do niego. - Musiałam dorobić
dekoracjÄ™ do
niektórych ciast.
- Nic się/nie stało - odrzekł. - Wyglądasz na
zmęczoną.
ZabiorÄ™ ciÄ™ do domu.
Uśmiechnęła się blado.
- Było tyle rzeczy do zrobienia, a większość
dziewczyn nie
mogła zostać zbyt długo. Ciężko pracowałyśmy, by
wszystko przy-
gotować jak należy.
65
Wyszli w mrok okrążając kościół. Kiedy znalezli się
przed
wejściem do świątyni, Caroline odwróciła się do Jay
a; jej twarz
w ciemności przypominała białą plamę.
- Czy nie sprawi ci różnicy, jeśli wejdziemy na chwilę
do środka?
UjÄ…Å‚ jÄ… za ramiÄ™.
- Jasne, że nie.
Weszła pierwsza, przyklęknęła, żegnając się; Jay
usiadł na ławce
obok niej. W kościele panował głęboki półmrok.
Wysoko na ołtarzu
migotały świece; Najświętsza Panienka zdawała się
wypływać z cie-
mności, skąpana w miękkim, białym świetle. Na
skronie Jaya
wystąpił pot, ale po chwili, uświadomiwszy sobie, że
to tylko
wizerunek, odetchnął i odprężył się.
Słyszał dochodzący z boku cichy głos Caroline
odmawiajÄ…cej
modlitwę. Zapach kadzidła był bardzo intensywny.
Jay poczuł się
oszołomiony, kręciło mu się w głowie. Wyciągnął
przed siebie rękę
i namacał w ciemności chropowaty chłód kolumny.
Natychmiast
wrócił do rzeczywistości.
Coś poruszyło się - to Caroline podniosła się i
podeszła do
ołtarza. Zapaliła świecę, umieściła ją w lichtarzu i
jeszcze
przez chwilę się modliła. Kiedy wróciła, jej twarz
jaśniała w
ekstazie. Szli powoli wśród cichej nocy. Nie
rozmawiali. Jay, w
całym swoim życiu, z nikim nie czuł się tak blisko
zwiÄ…zany.
Kiedy doszli do domu, Caroline ruszyła przodem, by
otworzyć drzwi
frontowe.
- Dziadek z pewnością jest w saloniku. Wejdz tam.
ZrobiÄ™
kolacjÄ™.
Zwiatło było zgaszone, w czerwonej poświacie bijącej
od ko-minka
pokój wyglądał przytulnie. Jonathan Grey siedział w
fotelu z
cygarem w ręku, zwrócony twarzą w stronę
syczÄ…cych polan. Jay
usiadł na sąsiednim krześle.
- Co pan widzi w płomieniach?
Starszy pan szybko odwrócił głowę.
- Hello, Jay. Nie słyszałem, jak wchodziłeś. Skąd
wiesz, że widzę
tam cokolwiek?
- Nie wierzę, by człowiek taki jak pan siedział nie
myśląc o
niczym. Nie zawsze był pan niewidomy, bliskie panu
obrazy z
pewnością powracają w ciemności.
Jonathan Grey chrzÄ…knÄ…Å‚ cicho.
66
- Jak dobrze to rozumiesz. Tak, widzÄ™ w ogniu
duchy. - WyciÄ…-gnÄ…Å‚
rękę, szukając drewnianego pudełka z cygarami.
PodsunÄ…Å‚ je
Jayowi, który przyjął poczęstunek. - Widzę statek
idÄ…cy pod
wiatr; jego pokład zalewają fale. Widzę młodego
człowieka,
silnego jak byk, uciekajÄ…cego przed konwenansami i
dusznÄ…
atmosferÄ…, pracu-jÄ…cego przy takielunku,
roześmianego i nie
przejmujÄ…cego siÄ™ ni-czym. WidzÄ™, jak mija mu
czterdzieści lat
życia pełnego przygód. Najpierw Afryka, Chiny,
potem Indie...
Ponownie odchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Co za życie prowadziłem! Cholernie łobuzerskie
życie.
- Czy pan tego żałuje? - zapytał Jay.
- Nigdy nie żałowałem ani jednej minuty. Ani tej, w
której
błądziłem, ani żadnej innej. Gdybym żałował, że
prowadziłem takie
życie, znaczyłoby to, iż żałuję, że żyłem, prawda?
Nie, to było
cudowne.
- A co pan powie o ludziach?
- Ogólnie biorąc, byli w porządku. Zawsze mówiłem,
że należy
innych brać takimi, jakimi są. Z krewnymi nigdy nie
miałem zbyt
wiele wspólnego. Oni uważali mnie za cholernego
awanturnika.
Tylko raz byli ze mnie dumni - kiedy od starego
króla dostałem
Medal Polarny. To zaskarbiło mi ich szacunek. Ale
na krótko. -
Jaki był ojciec Caroline?
- Bardzo podobny do mnie. Wiesz, był moim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]